"Drogi Ser. Przepraszam za mój angielski. Jestem zagraniczny MAF z Communistische Kantry. Chcę się spotkać (potajemnie) z oficerem armii USA (podpułkownikiem, pułkownikiem) 17, 18 albo 19 sierpnia w Amsterdamie lub 21, 22 w Ostendzie. Mam niedużo czasu. Jestem z moim towarzyszem i oni nie mogą wiedzieć". Podpis - "P.V."

To był zwykły list, wrzucony do skrzynki pocztowej 11 sierpnia 1972 r. w Wilhelmshaven, niemieckim porcie nad Morzem Północnym, znanym z tego, że w czasie wojny był główną bazą Kriegsmarine. Trzy dni później leżał na biurku 52-letniego Johna Dimmera, szefa placówki CIA w Bonn. Ten błyskawicznie, tajnymi kanałami, przekazał go do centrali CIA w Langley w Wirginii. David Blee, 55-letni szef sekcji sowieckiej i jego zespół mieli mało czasu. Tajemniczy "P.V" pisał, że zadzwoni do ambasady amerykańskiej w Holandii, czyli pewnie płynie statkiem na trasie z Wilhelmshaven do Amsterdamu. Nie napisał nic o sobie. Co znaczy MAF? Może to angielskie "man", autor najwyraźniej kaleczy angielski. Zaznaczył, że może rozmawiać tylko po rosyjsku albo po polsku.

Zespół uznał, że najpewniej to marynarz zza żelaznej kurtyny. Nic wielkiego, ale David Blee zdecydował, że trzeba spróbować nawiązać z nim kontakt. Dwóch agentów CIA wyruszyło z Niemiec do Holandii i rozpoczęli dyżur przy dwóch telefonach - w amsterdamskim konsulacie i w ambasadzie w Hadze. W czwartek 17 sierpnia telefon milczał. Następnego dnia o 16.30 zadzwonił w Hadze. Męski głos zapytał: "Czy list dotarł do Bonn?". Agent: "Czy to P.V.?". Mężczyzna odłożył słuchawkę, ale po pięciu minutach znów zadzwonił: "Proszę o pilne spotkanie. Żadnych mundurów". Mówił łamaną angielszczyzną, głos brzmiał oficjalnie i obojętnie. Umówili się między dziewiątą a dziesiątą wieczór na dworcu kolejowym w Hadze. Agent CIA miał trzymać pod pachą magazyn "Time".

Minęła już 22. gdy niepozorny mężczyzna w jasnobrązowym garniturze nawiązał kontakt wzrokowy z agentem stojącym w głównym wejściu do dworca. Wokół tłum pasażerów, ale obaj nie mieli wątpliwości. Mężczyzna skinął głową i ruszyli z dworca w kierunku parkingu. Nieznajomy kilka metrów za człowiekiem z gazetą pod pachą. Po dwustu metrach, za rogiem dworca mężczyzna bez wahania usiadł na tylnym siedzeniu samochodu, gdzie czekał na niego drugi agent. Akcję ubezpieczał jeszcze jeden pracownik CIA, który nie znał szczegółów i drugi samochód. Od kilku godzin wypatrywali na dworcu ewentualnych szpiegów zza żelaznej kurtyny. "Wyprawa się opłaciła" - to było hasło oznaczające, że wszystko poszło zgodnie z planem i można opuścić dworzec.

W samochodzie podali sobie tylko dłonie. W milczeniu pojechali do hotelu Central. Dopiero w hotelowym pokoju mężczyźni przedstawili się: Walter Lang, to ten, który czekał na niego na dworcu, agent CIA działający pod przykrywką oficera armii USA i podpułkownik Henry Morton - tyle powiedzieli o sobie Amerykanie. W rzeczywistości, Morton posługiwał się imieniem Wally, był estońskim oficerem, który w czasie wojny zdezerterował i przeszedł na stronę Niemców a wreszcie został agentem CIA. Znalazł się w hotelu Central, gdyż mówił biegle po rosyjsku, jego prawdziwe nazwisko do dzisiaj jest tajne. Legendę pułkownika z wydziału planowania amerykańskiej armii we Frankfurcie przyjął dlatego, że "P.V" wyraźnie zażyczył sobie spotkania z przedstawicielem armii a nie agencji wywiadu. Obaj agenci ubrani byli jak turyści. Na koniec przedstawił się mężczyzna w garniturze: "Ryszard Kukliński, urodzony 13 czerwca 1930 w Warszawie, podpułkownik w polskim Sztabie Generalnym".

Agenci CIA Razem z Henrym usiedli w fotelach, Lang na łóżku. Mieli przed sobą 42-letniego faceta, przystojnego, szczupłego, wysportowanego. Typ "twardziela" - ocenili potem w raporcie. Ale niski, ledwie 167 cm wzrostu. Już na pierwszy rzut oka widać było, że chce wyglądać na pewnego siebie, choć wyraźnie tłumi napięcie. Odmówił kawy i koniaku, ale często kaszląc palił papierosa za papierosem. Amerykanów dziwiły drobiazgi - papierosa trzymał na wschodnioeuropejską modłę, między kciukiem a serdecznym palcem.

>> W jaki sposób Ryszard Kukliński nawiązał kontakt z CIA, choć był pod okiem oficera wywiadu Ludowego Wojska Polskiego?

>> A może nawiązał współpracę z CIA już w latach 60. podczas misji w Wietnamie?

>> Co oznaczają litery P.V., którymi podpisał wysłany z portowego miasta Wilhemshaven list do Amerykanów?

Czytaj od jutra w "Gazecie Wyborczej" w historycznej opowieści o najsłynniejszym polskim szpiegu!