Jacek Fedorowicz jęczy, gwiżdże, świszczy

Kiedy zaczynałem, nigdy nie biegłem - nie daj Boże - w stroju sportowym. Zawsze z jakąś paczką (leciutką!),by wyglądać na normalnego człowieka, który musi podbiec, bo się spieszy

Piotr Pacewicz: Szczerze się zachwyciłem i zdumiałem pana wynikiem w półmaratonie warszawskim 29 marca. Godzina i 53 minuty to piorunująco szybko. Zwłaszcza jak na artystę, który rozśmiesza Polskę od pół wieku. Jedyne, co pana usprawiedliwia, to sylwetka typowo etiopska.

Jacek Fedorowicz: Rzeczywiście, powietrze nie stawia oporu. Gabaryty mam sprzyjające.

A konkretnie: wiek, waga, pojemność płuc, tętno?

- 72 lata. Sporo. Za to na mecie dopingował mnie czteroletni prawnuk, co działało mobilizująco. Waga 59, wzrost 173, czyli faktycznie etiopskie BMI - 19 [masa ciała w kilogramach podzielona przez wzrost w metrach do kwadratu]. Niestety, pojemność tego, co mam tam, gdzie ludzie mają płuca - 2700 ml [typowy mężczyzna ma 4500 ml]. To, że w ogóle truchtam, stanowi dowód zwycięstwa ducha nad materią. Problemu tętna nie poruszajmy, bo wyszłoby na jaw, że nigdy nie mierzyłem, co byłoby niepedagogiczne.

Z badań medycznych wynika, że dzięki bieganiu można odmłodnieć nawet o kilkanaście lat, tak poprawia się wydolność organizmu. Pan też odmłodniał?

- Eee... Już jako dziecko byłem taki "mały stary". Potem starałem się tylko, żeby zjawisko nie pogłębiało się za szybko.

Dużo pan trenuje?

- "Trenuje" brzmi za poważnie. Przez lata po prostu biegałem, zupełnie niefachowo, a i przesadnie ambitnie, co regularnie kończyło się kontuzjami. Wstyd powiedzieć, ale dopiero dziesięć lat po pierwszym starcie w1981 r. w biegu "Solidarności" Gdańsk - Gdynia dowiedziałem się, że jest coś takiego jak rozciąganie. A stosunkowo niedawno, że są "interwały", "tempówki" i że wcale nie trzeba biegać codziennie na granicy zejścia.

Czemu pan zaczął?

- Wszystko zawdzięczam ZSRR. Pojechałem tam pod koniec lat 60. na występy. Szok. ZSRR tak mnie zbrzydził, że postanowiłem się odseparować. Rano wychodziłem z hotelu za miasto i wracałem wieczorem na koncert. Polubiłem chodzenie. Cztery lata później chciałem się popisać przed kolegami, że zrobię dziesięć przysiadów na jednej nodze. Z żalem musiałem przestać chodzić, ale zauważyłem, że ból kolana znika, kiedy truchtam. Wkrótce pokochałem sytuacje, kiedy ktoś pytał: "A jak się pan dostanie tam czy tam, może zamówimy taksówkę?", na co ja niedbale: "Dziękuję, przebiegnę". "Ale to z pięć kilometrów!", a ja dalej od niechcenia: "Tylko? To o tej porze będę szybciej niż taksówka. Założymy się?".

Nie żal panu czasu na bieganie?

- Strata czasu? Skąd! Całe życie byłem chorobliwie pracowity i niechętny traceniu czasu. Z biegania zrobiłem element zastępczy komunikacji miejskiej. Przez 11 lat z domu do TV i z powrotem truchcikiem! Byłem jedynym z ekipy, który ani razu się nie spóźnił, "bo był korek". Czas przelotu miałem wyliczony, z poprawką na pogodę, liczbę kaset w plecaku i aktualny stopień skontuzjowania. Oczywiście miało to i złe strony. Ponieważ nigdy nie wiedziałem na pewno, o której skończę jedną pracę i będę się przemieszczał do następnej - a nie miałem czasu na bieganie "na pusto", czyli na coś, co można by nazwać treningiem - praktycznie przez cały dzień musiałem być gotowy. W sportowych butach i z pustym żołądkiem. W efekcie po kilkudziesięciu latach nie mogę chodzić w skórzanych butach (gdy trzeba, przynoszę je w kieszeni i wytrzymuję góra dwie godziny), odzwyczaiłem się też od normalnego jedzenia. Nie wiem, czy mogę się przyznać

Skoro pan zaczął.

- Jadam wyłącznie kolacje. Obfite, bo na całą dobę. Do takich dziwactw może doprowadzić bieganie! Tego nie

należy naśladować. To wynik nietypowego trybu pracy.

Jak ludzie reagują na biegnącego Fedorowicza? Litują się? Naśmiewają? Zazdroszczą?

- Kiedy zaczynałem, nigdy nie biegłem z pustymi rękami i - nie daj Boże - w stroju sportowym. Zawsze z jakąś

paczką (leciutką!) pod pachą, żeby wyglądać na normalnego człowieka, który zmuszony jest podbiec, bo się spieszy. Społeczeństwo od biedy mogło wybaczyć biegnącemu młodzieńcowi, bo pewnie sportowiec, więc trudno, musi. Ale biegnący czterdziestolatek? Wariat! W drugiej połowie lat 70. bieganie było zresztą czymś nowym nie tylko u nas. Przez dwa miesiące byłem na występach w USA i zwróciłem uwagę, że joggerzy pozdrawiają się starannie, dając świadectwo przynależności do wtajemniczonej mniejszości, do grona apostołów nowej religii. Gdyby teraz chcieli się pozdrawiać, to w niektórych miejscach musieliby biegać z ręką w górze na stałe. U nas też się ruszyło. Działa pozytywny snobizm na wszystko, co zachodnie. Kiedy w 1997 r. wszedłem do kategorii M60 [sześćdziesięciolatków], w M70 biegało w Warszawie dwóch, Dankowski i Niedźwiedzki, i ich pojawienie się na starcie stanowiło rodzaj sensacji. Dziś liczba startujących 70-latków- na oko - zbliża się do setki! To budujące. Niedługo zaludni się kategoria M80, a dla Parusińskiego trzeba będzie utworzyć M90. A za 40 lat fenomenalny Antek Cichończuk [rocznik 1949, mistrz świata maratonu w swej kategorii wiekowej] będzie zbierał nagrody w M100.

O czym pan myśli, biegnąc? Czy w ogóle słyszy pan swoje myśli, tak strasznie dysząc?

-Aha! Znaczy wyprzedzał mnie pan na trasie. Jak mam nie dyszeć z takimi płucami? Powietrza mi brak już na stu metrach, a po dwustu sprawiam wrażenie, że zaraz padnę. Walcząc o tlen, wydaję z siebie przerażające jęki, gwizdy i świsty. Ci, którzy biegają ze mną częściej, nie odwracając głowy, wiedzą, że to ja. Ci, którzy widzą mnie po raz pierwszy i próbują życzliwie zagadywać, biegną potem z przykrym przeświadczeniem, że artyście we łbie się przewróciło, bo nie raczył odpowiedzieć. A mnie nie stać nawet na wysapanie rozpaczliwego: "Nie mogę rozmawiać!". A widzowie? Byliby bez serca, gdyby się nie litowali, widząc dogorywającego.

No a myśli?

- Myślę: "Lewa wdech, prawa wydech!", żeby nie zapomnieć, i w ten sposób dożywam finiszu. Na rozważania wymagające większego wysiłku intelektualnego nie mam siły. Ale ja jestem przypadkiem nietypowym, ludziom normalnym będzie łatwiej. Zachęcam wszystkich, im później ktoś zaczyna, tym większe ma szanse na znakomite wyniki, czego przykładem może być niejaki Piotr Pacewicz, któremu gratuluję czasu 1:29 i z całego serca zazdroszczę.

Przydatne linki:

 

* Zarejestruj bieg

 

* Gdzie pobiec?

 

* Poradnik organizatora

 

* Regulamin

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.