Kulisy przewrotu: Jak wygrała egipska rewolucja

Egipska ulica dokonała czegoś niemożliwego: w prawie bezkrwawy - jak na tę część świata- sposób zmusiła bliskowschodniego dyktatora do odejścia. Problem w tym, że ulica może nie zaakceptować ustaleń, które zapadły za szczelnie zamkniętymi drzwiami politycznych gabinetów

To bezprecendensowy moment w historii Bliskiego Wschodu - jeden z najpotężniejszych, wydawało się że niemal nieśmiertelnych przywódców świata arabskiego, ugina się pod naciskiem ulicy. Zwykłych obywateli, którzy osiem dni dzielnie stali na ulicach, nie ulegając ani presji służb specjalnych, ani widokowi czołgów.

Te tysiące ludzi odegrało kluczową rolę. Bez nich Hosni Mubarak spokojnie po raz kolejny wygrałby oszukane wybory prezydenckie, bo w jego zapewnienia we wtorkowym orędziu do narodu, że od dawna nie chciał kandydować na kolejną kadencję, wierzą tylko ci najbardziej naiwni. To zwycięstwo zwykłych Egipcjan.

Ale porozumienie, na mocy którego Mubarak oddał władzę bez rozlewu krwi (300 ofiar śmiertelnych to naprawdę niewiele, poprzednicy obecnych przywódców Jordanii i Syrii, których Mubarak znał osobiście, bez mrugnięcia okiem topili podobne protesty w morzu krwi), zapadło już bez udziału ulicy. I ulica może tego porozumienia nie zaakceptować, zwłaszcza, że daje ono czas Mubarakowi na spokojne spakowanie walizek i przeniesienie kont bankowych w cieplejsze klimaty. Osiem miesięcy do wyborów, a co najmniej dziewięć do przekazania władzy następcy, to bardzo długo.

Według informacji portalu Wyborcza.pl z doskonałych źródeł w Waszyngtonie, kluczowe okazały się tu rozmowy prowadzone przez wysłanników prezydentów USA, Francji i Niemiec oraz przywódców Izraela, Arabii Saudyjskiej i Jordanii z samym Mubarakiem i z negocjującym w jego imieniu wiceprezydentem Omarem Suleimanem. Zachód nie naciskał na Mubaraka, że musi odejść, ale prezentował mu możliwe scenariusze w taki sposób, by nie miał wątpliwości, że oddanie władzy to jedyny sposób na zapewnienie mu i jego rodzinie spokojnej przyszłości.

Gwarantami tej przyszłości zostali Saudyjczycy. Wiele wskazuje bowiem na to, że Mubarak po oddaniu władzy wyjedzie właśnie do Arabii Saudyjskiej. Do wczoraj bowiem przyjęcia go odmówili i Niemcy, i Francuzy, i Szwajcarzy. Być może coś się tu jeszcze zmieni, ale Mubarak ma w Rijadzie bardzo wielu przyjaciół, może też tam liczyć na ochronę przed wścibskimi dziennikarzami i działaczami praw człowieka.

Mubarak już wywiózł z Egiptu sporą część swych krewnych z żoną na czele, a także część majątku. Omar Suleiman zobowiązał się, że wybory prezydenckie (zaplanowane na wrzesień, choć mogą jeszcze zostać przesunięte na wcześniej termin) będą względnie wolne.

Ostatecznym ciosem dla Mubaraka była wizyta od jego starego przyjaciela Franka Wisnera, byłego ambasadora USA w Kairze. Wisner powiedział mu we wtorek rano, że lepszego układu już nie wynegocjuje. - To już naprawdę koniec - miał powiedzieć Wisner Mubarakowi. Kilka godzin później Mubarak nagrał swoje orędzie.

Wcześniej jednak, równolegle do negocjacji politycznych, toczyły się kluczowe rozmowy z egipskimi wojskowymi. Według nieoficjalnych informacji ze źródeł w Waszyngtonie w ostatnich dniach do Egiptu poleciała specjalna delegacja Pentagonu z wysokiej rangi generałem na czele. Pojawiła się tam także równie tajna delegacja wojskowych i szpiegów z Izraela.

Wszyscy spotkali się w bazie wojskowej poza Kairem, z dala od ulicznych zamieszek i kamer telewizyjnych. Amerykanie podkreślali, że egipska armia, by utrzymać przyjazne stosunki z Waszyngtonem, musi trzymać się z dala od polityki i nie dopuścić do rozlewu krwi. Izraelczycy ze swej strony dali Egipcjanom gwarancje bezpieczeństwa - w geście dobrej woli zgodzili się nawet w poniedziałek na wejście około 800 żołnierzy egipskich na Synaj, zdemilitaryzowany od czasu porozumienia pokojowego w 1979 r.

Ów gest Jerozolimy, niezauważony przez media skupione na wydarzeniach w Kairze, nie tylko podbudował morale egipskich generałów, ale był także ukłonem w stronę gen. Murada Mowafiego, gubernatora Synaju. Mowafi został we wtorek nowym dyrektorem egipskich służb specjalnych i będzie jednym z gwarantorów porozumienia o odejściu Mubaraka.

Wszystkim sąsiadom Egiptu, a także Zachodowi zależy na tym, by przekazanie władzy w Egipcie odbyło się w sposób pokojowy i stopniowy tak, by nic nie zagrozili stabilizacji tego kraju, a więc i całego, i tak już wystarczająco wybuchowego regionu. Problem w tym, czy zwykli Egipcjanie będą teraz mieli dość cierpliwości.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.