Prezes Stoczni żąda 100 mln zł od "Gazety"

Państwowa Stocznia Gdańsk żąda od wydawcy "Gazety" 100 milionów złotych za krytyczne artykuły. To największe roszczenie w historii polskich sporów prasowych

- Stocznia stała się dla "Gazety Wyborczej" chłopcem do bicia, firmą, która we wszystkich publikacjach przedstawiana jest negatywnie - mówi Andrzej Jaworski, prezes stoczni i aktywny polityk PiS. - Muszę bronić dobrego imienia mojej firmy.

Jaworski domaga się pieniędzy za dwa artykuły. W marcu (w tekście "Filia gułagu w kolebce" Solidarności "") "Gazeta" ujawniła, że okrętowe blachy spawają w stoczni obywatele Korei Północnej. W sierpniu piórem publicysty Witolda Gadomskiego napisaliśmy, że rządzący politycy blokują rozwój stoczni, podczas gdy na świecie jest koniunktura na statki

("Stocznie toną w marazmie").

To nie wszystkie teksty, które mogły zaboleć Jaworskiego. Przez ostatnie pół roku w "Gazecie" pisaliśmy: o zatrudnieniu na stanowisku dyrektora generalnego Stoczni Gdańsk Andrzeja Buczkowskiego, który zasiada na ławie oskarżonych za przestępstwa gospodarcze; o tym, że Jaworski nie miał wcześniej żadnego doświadczenia w przemyśle stoczniowym (jest etnologiem), a jako prezes zarabia ok. 35 tys. zł brutto miesięcznie (o blisko 10 tys. zł brutto więcej niż jego poprzednik); (o kontrakcie remontowym, który Stocznia Gdańsk podpisała z armatorem naszpikowanego azbestem holenderskiego parowca "Rotterdam"; nawet partyjny kolega Jaworskiego, wojewoda Piotr Ołowski, domagał się wyrzucenia "Rotterdamu"

z Polski.

Pisaliśmy także o wiecu, który po ujawnieniu taśmy z rozmów Beger - Lipiński PiS zorganizował na terenie Stoczni. Tam padły pamiętne słowa Jarosława Kaczyńskiego o ZOMO.

Rozwód, czyli wszystko jak dawniej

Po naszych publikacjach Jaworski złożył przeciw "Gazecie" doniesienie do warszawskiej prokuratury. Ta odmówiła wszczęcia postępowania. 27 sierpnia zarząd stoczni skierował więc do sądu prywatny akt oskarżenia i zażądał pieniędzy.

Wytoczenie sprawy Jaworski ogłosił na antenie Radia Maryja.

36-letni prezes stoczni kandyduje na prezydenta Gdańska z PiS. Stanowisko objął w marcu 2006 r. gdy Stocznia Gdańsk należała do - również państwowej - Stoczni Gdynia. Najważniejszym zadaniem, które przed Jaworskim postawiła partia, było rozdzielenie obu firm. W kampanii wyborczej niezależność od Gdyni osobiście obiecali stoczniowcom bracia Kaczyńscy.

Jaworski w sierpniu przeprowadził "rozwód". O spełnieniu tej obietnicy premier Kaczyński mówił podczas konferencji z okazji 100 dni rządu.

W praktyce chwalony rozwód polega na transferze akcji pomiędzy spółkami skarbu państwa. Większościowe udziały w Stoczni Gdańsk przejęły od Stoczni Gdynia dwie inne państwowe firmy: Centrala Zaopatrzenia Hutnictwa i Agencja Rozwoju Przemysłu.

Horrendalny pozew, czyli prężenie muskułów

100 mln zł, których od "Gazety" żąda Jaworski, to mniej więcej tyle, ile armatorzy płacą w trójmiejskich stoczniach za budowę 200-metrowego kontenerowca. Roszczenie kilkakrotnie przekracza kwotę, na jaką wyceniły Stocznię Gdańsk firmy zainteresowane jej kupnem. W maju br. Agencja Rozwoju Przemysłu i Energa proponowały 12 mln zł w gotówce i umorzenie ok. 20 mln zł długów, jakie Stocznia Gdynia miała wobec Energi. Oferta SGH (spółka pracownicza w Stoczni Gdańsk) opiewała na blisko 16 mln zł w gotówce.

Sam Jaworski roszczenie tłumaczy tak: - W momencie publikacji tekstu o Koreańczykach prowadziliśmy zaawansowane negocjacje z Niemcami dotyczące kontraktu o wartości 300 mln zł. Przerażeni negocjatorzy rozmowy zerwali, a zamian w stoczni pojawiła się niespotykana od Sierpnia '80 liczba zagranicznych dziennikarzy.

- Interes z Niemcami się nie udał? - pytamy.

- We wrześniu do stołu rozmów szczęśliwie powróciliśmy, ale niesmak i wątpliwości pozostały.

Prawnicy specjalizujący się w procesach prasowych nie słyszeli o tak gigantycznym żądaniu.

- W Polsce nikt nie wystąpił do tej pory o zadośćuczynienie wyższe niż kilka milionów, a orzecznictwo wskazuje, że zasądzane kwoty i tak nie przekraczają 100-150 tys. zł - mówi mec. Roman Nowosielski, gdański adwokat specjalizujący się w prawie cywilnym i sprawach prasowych. - Pamiętajmy też, że zadośćuczynienie należy się wyłącznie, gdy powód wykaże, że naruszenie dóbr osobistych nastąpiło z powodu winy umyślnej autorów lub redaktora. Dlatego w tej sprawie nie wróżę zarządowi Stoczni Gdańsk sukcesu.

- To prężenie muskułów obliczone chyba na zrobienie sensacji, a nie na rzetelne podejście do tematu - dodaje Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. - Nawet jeśli założymy, że roszczenia stoczni są słuszne, muszą być one proporcjonalne do poniesionej krzywdy. To jasno wynika z orzeczeń Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.

- Mikołaj Chrzan, Marcin Kowalski

KOMENTARZ Piotra Głuchowskiego

To, co robi Andrzej Jaworski, to próba zakneblowania prasy przez państwo, bo stocznia jest państwowa. Gdyby 100-milionowy pozew nie trafił na wydawcę "Gazety", ale na jakąś mniejszą firmę, prezes mógłby uzyskać, co chce. Szef zawołałby dziennikarzy i zaapelował: - Odpuśćcie! Co mi tam Koreańczycy?! Chcecie, bym poszedł z torbami?!

Dziennikarze odpuszczają, prezes Jaworski triumfuje akurat w środku tak ważnej dla siebie kampanii wyborczej. Może dzięki kolejnemu (po rozwodzie stoczni) "sukcesowi" wygrywa nawet wybory...

My nie odpuścimy. Choćby dlatego, że spawacze z Korei nadal są wykorzystywani, oskarżony Andrzej Buczkowski dalej jest dyrektorem, a kontrakt z armatorem "Rotterdamu" przewiduje, że po wyborach samorządowych statek wróci do Gdańska.

Dziennikarze "Gazety" będą czekali na nabrzeżu, panie prezesie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.