Partyzantka Szczygły

Felieton

W lipcu wiceminister obrony narodowej Aleksander Szczygło zgłosił projekt wprowadzenia powszechnego poboru, zlikwidowania wszystkich odroczeń i skrócenia służby wojskowej do czterech miesięcy. Wtedy szum zrobił z tego "Dziennik", ale wojskowi eksperci wyrażali sceptyczne opinie. Potem Szczygło przeszedł z MON do kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego jako jej szef, ale o swoim pomyśle na wojsko nie zapomniał. Jak donosi "Rzeczpospolita", właśnie do niego powraca. Bo zdaniem ministra tylko armia z poboru jest w stanie ochronić ojczyznę, a czteromiesięczna służba posłuży wychowaniu patriotycznemu.

Obecnie z większych państw europejskich tylko Niemcy i Polska kultywują ideę armii poborowej. Armię zawodową mają Francuzi, Włosi, przeszli na nią Czesi i Węgrzy, a zapowiedziała nawet Rosja. Zgodnie z propozycją ministra Szczygły my chcemy iść w kierunku odwrotnym.

Militarni planiści doszli dawno do wniosku, że lepiej wojsko zmniejszać i profesjonalizować, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na nowoczesny sprzęt. Gros wydatków każdej armii to "koszty osobowe". Wcielanie na cztery miesiące 200 tys. ludzi do wojska oznacza, że trzeba im wydać mundury, dać jeść, zapłacić żołd, a jeszcze zaangażować profesjonalistów w szkolenie - choćby to patriotyczne.

Widać chcemy, aby głównym wydatkiem armii były wojskowe gacie zamiast nowoczesnego sprzętu. Jest to jakaś koncepcja. Pytanie, czy słuszna.

Ostatnie konflikty wykazały, że właśnie profesjonalna armia sprawdza się w dzisiejszych działaniach bojowych. Żołnierz profesjonalista potrafi obsłużyć nowoczesny sprzęt i sprostać wymaganiom misji zagranicznych.

W cztery miesiące można młodego człowieka wyszkolić co najwyżej do działań partyzanckich. Oznacza to założenie, że nasz kraj w przypadku konfliktu będzie okupowany. Chciałbym, z czystej ciekawości, dowiedzieć się: przez kogo?

Copyright © Agora SA