Boi się jeździć i chce się zrzec prawa jazdy

- Zabierzcie mi prawo jazdy - błaga 54-letni Tadeusz Kowalski z Warszawy. - Zagrażam bezpieczeństwu na drogach - alarmuje urzędników. Ale oni tylko rozkładają ręce. Nikt nie wie, jak pomóc Kowalskiemu

Tadeusz Kowalski 32 lata temu zrobił w wojsku prawo jazdy kategorii C (na ciężarówkę) oraz E (z przyczepą lub naczepą). Dotychczas rozwoził towary tylko tzw. solówkami, głównie starem. Teraz jego firma potrzebuje kierowcy na 18-metrowy wóz z naczepą. I stąd kłopoty Kowalskiego. Ma w dokumentach kategorię E, dlatego firma żąda, by zasiadł za kierownicą pojazdu-kolosa.

- Ale ja nie umiem tym jeździć! Uprawnienia zrobiłem strasznie dawno, mogę spowodować wypadek. Nie jestem już młody. Nie czuję się na siłach, by po fatalnych polskich drogach jeździć TIR-em - mówi.

Kilka dni temu zadzwonił do referatu praw jazdy na warszawskim Mokotowie i oświadczył, że chce się zrzec kategorii E. Usłyszał, że to niemożliwe. Zgodnie z radą urzędników poszedł do lekarza specjalisty od badań kierowców, licząc na to, że może odbiorą mu uprawnienia z powodu jakiejś choroby. W końcu jak się bada faceta po pięćdziesiątce, to zawsze można coś znaleźć.

- Ale lekarz stwierdził, że jestem zdrowy - opowiada przygnębiony Kowalski. - Znajomi podpowiadali, bym symulował. Ale ja nie chcę oszukiwać, tylko zrzec się uczciwie.

Pomyślał, że może jego problem rozwiąże policja. Zadzwonił do komendy stołecznej. Pytał, czy funkcjonariusze mogliby mu odebrać uprawnienia na jazdę z naczepą profilaktycznie ze względu na bezpieczeństwo ruchu. - Niestety, nie ma takiej możliwości - rozwiał nadzieje Kowalskiego rzecznik Mariusz Sokołowski. - Prawo jazdy możemy zatrzymać tylko w przypadkach ściśle określonych, np. po spożyciu alkoholu lub spowodowaniu wypadku przez kierowcę. Ale nie na życzenie.

Kowalski jest legalistą i nie zamierza siadać za kółkiem po paru głębszych ani pozorować wypadku.

Nie tracąc ducha, zadzwonił do warszawskiego Wojewódzkiego Ośrodka Egzaminowania Kierowców. Ale i ta instytucja okazała się bezradna. - Uprawnienia otrzymuje się dożywotnio - wyjaśnił nam kierownik Tomasz Matuszewski. - To tak jakbym zwrócił się do mojego technikum o anulowanie matury, tłumacząc, że nie znam już dziś wybitnych twórców oświecenia i odrodzenia.

Jednak kierownik Matuszewski życzliwie podpowiedział, że w przepisach jest korzystna dla Kowalskiego furtka. Jeśli sam powiadomi prezydenta Warszawy, czyli organ wydający prawo jazdy, o "uzasadnionych zastrzeżeniach co do własnych kwalifikacji", ten może mu kategorię E odebrać.

Kowalski czym prędzej napisał więc powiadomienie, że prowadzenie przez niego 18-metrowego pojazdu to zagrożenie na drodze.

W czwartek zaniósł pismo do urzędu. Nad jego sprawą głowił się Wydział Rejestracji Pojazdów i Wydawania Uprawnień do Kierowania Pojazdami Biura Administracji i Spraw Obywatelskich Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy. Ewa Kowalewska, p.o. naczelnika wydziału, analizowała problem z prawnikami. I znalazła rozwiązanie: - Skierujemy tego pana na badania - poinformowała.

Kowalskiemu trochę zrzedła mina, bo ten pomysł już przerabiał. Ale chce dopiąć swego, więc kolejny raz z nadzieją pójdzie na badania. A co będzie, jeśli znów wyjdzie, że jest zupełnie zdrowy? Okazuje się, że nawet wtedy nie wszystko jeszcze stracone.

- Lekarz specjalista może z kolei skierować go na badania psychologiczne. I jeśli opinia psychologa mówić będzie, że może kierować ciężarówkami, ale bez naczepy, na podstawie takiego orzeczenia kategorię E mu odbierzemy - zapewnia Kowalewska.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.