Dyrektor czterech szpitali naraz

Michał Ekkert, 32-letni lekarz z Tarnowskich Gór, jest dyrektorem jednocześnie w czterech szpitalach w czterech różnych miejscowościach

Porozmawianie z Ekkertem graniczy z cudem. Ciągle krąży między szpitalami. W końcu umawiamy się na środę na godz. 10 w Tarnowskich Górach. Ale godzinę przed spotkaniem dzwoni sekretarka i przeprasza: dyrektor musi pilnie jechać do urzędu marszałkowskiego w Katowicach. Idę więc do urzędu. Pod budynkiem dzwonię na komórkę dyrektora. Pech! Już jest w Państwowej Inspekcji Pracy. Chcę tam jechać, ale Ekkert cały czas coś dyktuje i nie ma nawet kilku sekund, by się umówić. Obiecuje oddzwonić, jak wyjdzie, ale chyba zapomina. Pół godziny później dowiaduję się, że jest już w szpitalu Rudzie Śląskiej.

Jadę. Pod gabinetem niecierpliwi się kilka osób. Kiedy zza drzwi słychać głośne: "Ha, ha, ha!", patrzymy po sobie. - Dom wariatów - śmieje się sekretarka. Dziewczyna obok - rehabilitantka - mówi, że czeka na spotkanie z dyrektorem już kilka tygodni. Po godzinie z gabinetu wychodzą zadowolone działaczki związków. Kolejne 20 minut i wychodzi rehabilitantka. Uśmiech od ucha do ucha zdradza, że i ona załatwiła, co chciała. Teraz pora na panią ordynator. Dyrektor wybiega z nią do innego pokoju. Nie traci czasu na zamykanie drzwi, więc w całym holu słychać, jak głośno dyktuje jakieś pismo. Ordynatorka też odchodzi zadowolona.

Jest godz. 13.30. Na 14. dyrektor ma być znów w Tarnowskich Górach. Ze mną może rozmawiać tylko po drodze...

Z wykształcenia lekarz, Ekkert chciał być ginekologiem, ale zrezygnował z leczenia, kiedy dwa lata temu wygrał konkurs Urzędu Marszałkowskiego na dyrektora Zakładu Pulmonologii w Tarnowskich Górach. Od roku jest też dyrektorem Szpitala Miejskiego w Piekarach Śląskich. Ma tu kontrakt menedżerski. Drugi taki kontrakt dostał dwa miesiące temu w Rudzie Śląskiej. Od miesiąca jest też dyrektorem na etacie w szpitalu w Knurowie.

W Rudzie Śląskiej słyszę, że straszy zwolnieniami i robi nocne naloty. W Knurowie: - Dusza człowiek. Życzyć każdemu takiego dyrektora.

- Da się zarządzać czterema szpitalami naraz. Trzeba tylko umiejętnie dzielić zadania między ludzi - twierdzi Ekkert.

Skończył kilka kursów szybkiego czytania i public relations, cztery studia podyplomowe, a nawet szkolenie z występów przed publicznością w Teatrze Witkacego w Zakopanem. To wszystko, jak zapewnia, pomaga mu w sprawnym zarządzaniu. Ale i tak często wraca do domu po północy.

- Długo pan tak pociągnie? - Nie wiem - wzrusza ramionami. Dla żony czasu nie ma.

- Kiedy zostałem dyrektorem w pulmonologii, okazało się, że można tam prawie wszystko poprawić. Dziś to jest bardzo dobry zakład. Ma trzy certyfikaty i nagrodę dla dobrze prosperującego przedsiębiorstwa - chwali się Ekkert.

Wicemarszałek Sergiusz Karpiński też go chwali: - To jeden z najlepszych, o ile nie najlepiej zarządzany nasz szpital.

Nie przeszkadzają mu, że dyrektor ma też inne posady. Oficjalnie wie zresztą tylko o jednej - kontrakcie w szpitalu w Piekarach. Tam też zresztą nie mogą się Ekkerta nachwalić. - Wypłacił zaległe podwyżki i nie mieliśmy strajku. Zdobył dla szpitala certyfikat ISO - mówi Teresa Nowak, rzeczniczka urzędu miejskiego.

W Rudzie Śląskiej i Knurowie też wiele sobie obiecują - liczą, że wyprowadzi szpitale z długów. Nie przeszkadzają im dodatkowe posady Ekkerta. Pewnie dlatego, że nie o wszystkich wiedzą. Starosta gliwicki Michał Nieszporek myślał, że dyrektor Ekkert pracuje tylko na dwóch etatach. Dopiero teraz dowiedział się o dwóch kontraktach. - Nie wyobrażam sobie, że wyciągnie szpital z długów wpadając do niego na parę chwil - niepokoi się.

Ekkert nie pamięta, czy mówił staroście o kontraktach. Prawa i tak nie złamał. Dwa etaty u różnych pracodawców i dwa niezależne kontrakty to dozwolone. Zarabia łącznie ok. 30 tys. zł. - Cała ta sytuacja tylko pokazuje, jak ciężko dziś o dobrego dyrektora szpitala - komentuje marszałek Karpiński.

Jak się pracuje w służbie zdrowia

Praca na czterech posadach to wyjątek wśród dyrektorów, ale nie lekarzy. Tu trzy, cztery, a nawet pięć miejsc pracy to standard. Podstawa to etat w szpitalu. Stąd (zazwyczaj przed upływem przepisowych 7 godz. i 35 min) pędzą do przychodni. W każdej mają po kilka, kilkanaście godzin w miesiącu. Do tego jeszcze prywatny gabinet lub wizyty na telefon. Młodsi lekarze dorabiają w pogotowiu. Rekordziści - przynajmniej w teorii pracują - po 400-500 godz. w miesiącu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.