Woodstock: bezkompromisowość, krzyk i ... nauka

Pod sceną w tumanie kurzu dredy, irokezy, tatuaże, glany. Przyjrzyj się jednak lepiej. Twarze licealistów ze szkolnej akademii? Pełno.

Paulina Jarosz, 18 lat, renomowane liceum w Gorzowie, okularki, koszulka w szare paseczki. Równie dobrze mogłaby w tym stroju iść do kina albo do szkoły. - Tak, tak, dziecko z dobrego domu, normals - uśmiecha się.

Na Woodstocku tacy jako ona stanowią większość. A że niekrzykliwi, giną w tłoku.

- Nie przepadam za Kaczyńskimi, ale nie potępiam w czambuł - mówi. - Żyję zgodnie z prawem, konstytucją i sumieniem. Nie odbierają mi tego. Za mało wiem, po co mam się wygłupiać i opowiadać bajki, jak rozwalają wszystko dookoła. Jakoś mnie nie przekonuje ten krzyk młodych ludzi. Za dużo wrzasku, a trzeba być po prostu dobrym człowiekiem i robić drobne dobre rzeczy.

Paulina nie chciała tylko podpisywać protestów. Poszła oddać do ambulansu krew. - Nie wzięli, za mało hemoglobiny, choć wcale nie jestem niejadkiem - martwi się.

- Rozdawałam też ankiety antyalkoholowe. Stowarzyszenie za 30 ankiet dawało koszulki. Wypełnia taki jeden rubryki i na koniec pytanie: "Ile masz lat", a on że 14. No to jest dopiero problem, tak jak legalizacja marihuany. Nie rozumiem, jak młodzi mogą być za legalizowaniem takich śmieci.

Paulina wzięła ze sobą zeszyt z matematyki, o czym nie rozpowiada, bo wzięliby ją tu za dziwoląga.

- Przecież matura dopiero za rok? - dziwię się.

- Jaki rok, dziesięć miesięcy. Już robię powtórki.

Żeby być bezkompromisowy, muszę się uczyć

Konrad Gramont, 17-latek z Nowej Soli, krzyczy w tłumie pod sceną festiwalu. Na co dzień krzyczy inaczej - w magazynie internetowym "Głos - Krzyk Wolności". Jako najmłodszy dziennikarz akredytował się w biurze prasowym Przystanku Woodstock. Mieszka w Nowej Soli. Ojciec reżyser teatralny, brat muzyk.

- Lokalne gazety trzymają raz z jednymi politykami, raz z drugimi, byle się tylko utrzymać. Ja bym chciał być inny, bezkompromisowy. Żeby sobie na to pozwolić, trzeba się uczyć - przekonuje. Konrad zamierza skończyć liceum, potem studia. Nie wyemigruje za granicę, bo jest na bakier z językami.

Niedawno dostał się do lokalnego pisemka "Magma". Nakład: tysiąc egz. co miesiąc. Najpierw wychodziło za pieniądze z unijnego programu Młodzież. Fundusze się jednak skończyły. Dyrektor Domu Kultury widział, że młodzież się stara, recenzuje koncerty, jeździ na festiwale. Wyrwał gdzieś sponsora na dalsze numery. Konrad: - Wpisałem sobie to w CV.

Czym jest dla niego Woodstock? - Spokojne miejsce dla normalnych ludzi - mówi Konrad.

Chciałem się wykrzyczeć

Z "Krzyku Wolności" na Woodstock przyjechała większa ekipa. Konrad Paszkowski jest redaktorem naczelnym. Na pierwszej festiwalowej konferencji prasowej usiadł trzy metry od Jurka Owsiaka.

- Zatkało mnie - opowiada Konrad. - Chociaż jestem wyszczekany.

Swoją gazetę na WWW chciał zarejestrować razem ze stowarzyszeniem, żeby prawnie wszystko grało. - Nie da rady, muszę skończyć 18 lat. Ale bzdura, co? - śmieje się.

Kończy drugą klasę ogólniaka. Mama polonistka, ojciec na rencie. - Jedno jest pewne, ciężko się wybić w małym mieście, starsi kuzyni jadą za granicę, dwóch na stałe zostało w Anglii. Tam jest inna atmosfera, człowiek ma lżej. Młodzi ludzie w Warszawie czy Wrocławiu radzą sobie bez problemów. Mają możliwości, duża redakcja, jakieś radia studenckie.

Internetowy "Głos - Krzyk Wolności" założył w drugiej klasie gimnazjum, z nudy. Potem dopadł go czas buntu. - Chciałem się wykrzyczeć. Na początku czytali tylko znajomi, potem coraz więcej osób, a dzisiaj jak jest nowy numer, to notujemy 600 odsłon.

Konrad zrobił godzinny wywiad z Glacą, liderem zespołu Sweet Noise. Wtedy zaczęli traktować ich poważniej.

Piszą o muzyce, filmach. - O polityce nie, ale po paru miesiącach zrobiliśmy specjalny numer pod tytułem "Prawo i sprawiedliwość". No, bardzo antypisowy był - mówi Konrad. - Ale w sumie jesteśmy daleko od polityki.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.