- Ostatni doświadczony murarz, z którym współpracowałem, oznajmił mi własnie, że dostał pracę w Irlandii. Dostawał co miesiąc po 3 tys. zł do ręki, ale to nie wystarczyło, żeby go zatrzymać. Wyjechał, podobnie jak kilkunastu innych ludzi, z którymi współpracowałem na budowach. Nie ma już dobrych ludzi do pracy - załamuje ręce bielski budowlaniec. Dobrych, czyli takich, którzy nie znikną po otrzymaniu pierwszej zaliczki, nie będą pili w pracy i mają doświadczenie, więc nie trzeba będzie po nich poprawiać roboty.
Bielski Powiatowy Urząd Pracy codziennie zasypywany jest ofertami pracy od firm remontowych, drogowych, budowlanych. Coraz częściej właściciele szukają nie pojedynczych osób, ale całych brygad. Proponują coraz wyższe stawki, ale trudno im kogoś znaleźć. - Deficyt jest coraz większy. Część fachowców wyjeżdża do pracy za granicę za naszym pośrednictwem, inni robią to na własną rękę. Sytuację pogarsza fakt, że w tej branży na rynku pracy praktycznie w ogóle nie pojawiają się absolwenci. Młodzi ludzie kończą szkoły i od razu wyjeżdżają za granicę, nawet nie próbując pracować w kraju - opowiada Piotr Plata z bielskiego Powiatowego Urzędu Pracy.
W dodatku polskie firmy nawet tu, na miejscu, mają konkurencję. Za pośrednictwem urzędu fachowców szukają także Czesi, którzy proponują wynagrodzenie podobne jak w Polsce, oraz firmy z Europy Zachodniej.
Syn Magdaleny Pilarz z Bielska-Białej, murarz z kilkunastoletnim stażem, wyjechał na początku roku do pracy w Wielkiej Brytanii. W Polsce przez lata pracował przede wszystkim dorywczo, kilka razy w swojej karierze zawodowej tracił zatrudnienie. - Potem zaczął dostawać coraz lepsze oferty stałej pracy, ale kolega zaczął go namawiać na wyjazd do Londynu. Zrobił to i nie żałuje. Zarabia znacznie więcej niż kiedykolwiek wcześniej, mówi, że szybko do kraju nie wróci - opowiada pani Magdalena.
Deficyt na rynku fachowców dotyka nie tylko firm, ale także zwykłych bielszczan. Już teraz w razie awarii centralnego ogrzewania, pęknięcia rury czy remontu trudno znaleźć kogoś, kto przyjmie zlecenie od zaraz. - Nie sądzę, by kiedykolwiek doszło do sytuacji, że wyjadą wszyscy fachowcy. Ale trzeba się liczyć z tym, że np. na wizytę hydraulika, nawet jeśli będzie chodziło o awarię, trzeba będzie poczekać parę tygodni - uważa Paweł Kos, współwłaściciel bielskiej firmy wodno-kanalizacyjnej.