Beger skazana za fałszerstwa wyborcze

Jedna z najbardziej znanych twarzy Samoobrony dostała dwa lata w zawieszeniu i musi zapłacić 85 tys. Ale partia jej nie ukarze. Liderzy stoją za nią murem.

Sąd Rejonowy w Pile ogłosił wyrok po dwóch latach i 45 rozprawach. Wczoraj o godz. 13, po kilkudziesięciu minutach wyczytywania ponad 1,5 tys. nazwisk poszkodowanych sędzia Maciej Płóciennik ogłosił Renatę Beger winną stawianych jej zarzutów.

Posłanka była oskarżona o to, że przed wyborami parlamentarnymi w 2001 r. złożyła - jako osoba do tego upoważniona - w Okręgowej Komisji Wyborczej w Pile listy poparcia dla kandydatów Samoobrony. Tyle że na listach znalazły się dane i podpisy ponad 1,5 tys. osób, które nic o swoim poparciu dla partii Leppera nie wiedziały. Co więcej, niektóre z nich nie żyły.

Prokuratorzy uznali, że za cudownym rozmnożeniem zwolenników Samoobrony stała właśnie Beger. To ona wpisała na listy dane nieświadomych osób, po czym nakazała współpracownikowi Ryszardowi Przybylskiemu sfałszować ich podpisy. Posłanka dostarczyła też innym osobom (nie udało się ustalić ich tożsamości) kolejne dane i nakazała im podrobienie podpisów.

- Wyjaśnienia oskarżonej, która twierdziła, że jest niewinna, nie przekonały sądu. Zwłaszcza w zderzeniu z zeznaniami Przybylskiego - wyjaśniał sędzia Płóciennik. Przybylski przyznał przed sądem, że podrabiał podpisy, bo Beger wydała mu "rozkaz partyjny". Dodatkowo posłankę pogrążyły zeznania prawie 1,5 tys. świadków.

Beger nie stawiła się wczoraj w sądzie, po raz kolejny zasłaniając się "obowiązkami poselskimi". O wyroku dowiedziała się od swojej obrończyni mec. Anny Ozgi-Michalskiej. Ta w rozmowie z dziennikarzami oznajmiła, że nie zgadza się z wyrokiem, i zapowiedziała apelację. - Spotkamy się w sądzie w Poznaniu - oznajmiła. Wyrok skazujący Beger na dwa lata w zawieszeniu na pięć lat, 30 tys. zł grzywny i pokrycie 55 tys. zł kosztów sądowych (koszty przesłuchania rekordowej liczby świadków) nie jest prawomocny. - Właśnie dlatego nie będzie żadnych sankcji partyjnych wobec posłanki Beger - powiedział "Gazecie" Janusz Maksymiuk, wiceprzewodniczący Samoobrony. - Poza tym to nie ona fałszowała listy, tylko jej współpracownik - dodał. Inne zdanie na ten temat miał sędzia. - Żeby przyjąć, że ktoś sfałszował dokument, niepotrzebne jest udowodnienie, że własnoręcznie podrobił czyjeś podpisy - zaznaczył w uzasadnieniu wyroku.

Pytany wczoraj o przyszłość Beger Andrzej Lepper podtrzymywał słowa Maksymiuka. - Kary nie będzie - uciął. Przemysław Gosiewski, szef klubu PiS, na pytanie o to, jak Beger zostałaby potraktowana, gdyby była posłem PiS, odpowiedział: - Podjęlibyśmy działania zmierzające do wydalenia takiej osoby z klubu.

Cezary Grabarczyk, szef sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka, przypomina o przedwyborczych deklaracjach PO i PiS. Obie partie chciały, by osoby skazane prawomocnym wyrokiem za umyślne przestępstwo ścigane z oskarżenia publicznego traciły mandat oraz nie mogły kandydować.

W zeszłym tygodniu Grabarczyk pytał w Sejmie posłów PiS: - Dlaczego szansa na to, aby zrealizować ten słuszny postulat PiS, nie została wykorzystana przy prezydenckiej propozycji zmian w konstytucji? Czy PiS nie chce już stawiać tamy przed przestępcami i uważa, że mogą się przydać w Sejmie i w Senacie?

Wczoraj w rozmowie z "Gazetą" dodał: - Mam nadzieję, że PiS poprze naszą poprawkę. To oczywiście nie pozbawi pani Beger mandatu, bo prawo nie działa wstecz, ale jeśli jej wyrok się uprawomocni, w przyszłych wyborach nie mogłaby już kandydować.

Na razie Beger może być spokojna o swój los. - Sfałszowanie podpisów z poparciem dla list wyborczych nie może być podstawą do weryfikacji wyniku wyborów - oznajmił Miłosz Wilkanowicz, ekspert Państwowej Komisji Wyborczej.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.