Strajk ostrzegawczy w śląskich szpitalach i przychodniach

Pracownicy prawie 300 przychodni i szpitali na Śląsku przeprowadzili wczoraj dwugodzinny strajk ostrzegawczy. Pacjenci go nie odczuli

Śląski Komitet Strajkowy zapowiedział strajk ostrzegawczy w szpitalach i przychodniach tydzień temu. Walczy w ten sposób o podwyżki i wyrównanie stawek za leczenie w całym kraju. Organizatorzy strajku zapowiedzieli, że w proteście weźmie udział około 300 przychodni zrzeszonych w Porozumieniu Zielonogórskim oraz 60-70 szpitali, w których trwa protest. Planowano wiece i demonstracje.

Okazało się jednak, że akcję przeprowadzono bez zapowiadanego rozmachu. W większości szpitali, gdzie od tygodni trwa już strajk, część lekarzy jak zwykle nie przyszła do pracy, a inni zajmowali się tylko nagłymi przypadkami.

Tylko w Bytomiu 200 pracowników Szpitala Specjalistycznego nr 2 wyszło w południe na ulicę i przez dwie godziny, chodząc po pasach, blokowało ruch w centrum miasta.

- Byli przedstawiciele lekarzy, pielęgniarek, pracowników technicznych i administracyjnych. O podwyżki płac i lepsze stawki za leczenie na Śląsku walczymy wspólnie - mówi Joanna Lukasek, szefowa komisji "S" w bytomskim szpitalu. Pacjenci nie poczuli, że szpital strajkuje, bo wszystkie planowane na poniedziałek zabiegi wykonano przed południem.

Demonstrację zorganizowali też pracownicy Szpitala Specjalistycznego nr 4 w Bytomiu, ale było ich mniej i krócej blokowali ulicę.

Spośród 300 ZOZ-ów, które według "Solidarności" wzięły udział w strajku, ponad dwie trzecie stanowiły prywatne przychodnie skupione w Porozumieniu Zielonogórskim. W większości między godz. 12 a 14 poczekalnie świeciły pustkami, bo na te godziny nie zapisano pacjentów. - Przyjmowaliśmy tylko pojedynczych chorych, którzy zjawili się z bólem - mówi Mariusz Wójtowicz, szef struktur Porozumienia Zielonogórskiego na Śląsku.

Na czwartek Śląski Komitet Strajkowy zapowiada strajk generalny. Czy do niego dojdzie, okaże się w środę. Tego dnia na Śląsk przyjeżdża minister zdrowia Zbigniew Religa, by osobiście namawiać związkowców do zawieszenia protestu.

Rozpoczęty przed kilkoma tygodniami bezterminowy strajk w sprawie podwyżek prowadzi w województwie śląskim ponad 20 szpitali. Wczoraj porozumienie o podwyżkach - średnio 30 proc. - podpisali protestujący z Górnośląskiego Centrum Medycznego w Katowicach, jednego z największych szpitali w regionie.

Zaostrzył się natomiast protest w Szpitalu Wojewódzkim w Jastrzębiu Zdroju. Podwyżki wywalczyli na razie tylko lekarze (po 700 zł) i pielęgniarki (po 300 zł). Pozostali pracownicy próbowali wymusić na dyrektorze dalsze negocjacje, blokując po południu wyjście z gabinetu.

Centrum do likwidacji?

Jeśli strajk będzie się przedłużać, Górnośląskiemu Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach grozi likwidacja - twierdzi wiceminister zdrowia Bolesław Piecha, który przyjechał wczoraj do Katowic. - Sytuacja tego szpitala jest fatalna. Ma ponad 40 mln długu. Jeśli strajk będzie się przedłużał, w żaden sposób nie będziemy w stanie mu pomóc - stwierdził po spotkaniu. Chodzi o pomoc z budżetu w ramach programu restrukturyzacji zadłużonych szpitali.

Strajkujący słowa Piechy odebrali jako kolejną groźbę. - W ogóle nie rozmawialiśmy o podwyżkach, a przecież po to strajkujemy. Nas interesuje wypłata, a nie wielkie plany ministra. Nie przerwiemy naszego strajku - zapowiada dr Grzegorz Bajor, szef strajkujących w centrum.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.