Nie wykonał aborcji, ma proces

Przed warszawskim sądem stanie dziś lekarz oskarżony przez prokuraturę o to, że odmówił kobiecie legalnego usunięcia płodu dotkniętego zespołem Downa

W marcu 2001 r. do szpitala przy ul. Inflanckiej w Warszawie zgłosiła się 44-letnia kobieta, z kilkunastotygodniową ciążą. Miała wyniki badań prenatalnych pokazujące, że płód jest dotknięty zespołem Downa.

O dziecko starała się kilka lat. Leczyła się na bezpłodność, dwa razy nie donosiła ciąży. Gdy okazało się, że urodzi chore dziecko, zdecydowała się na aborcję. Lekarz wystawiający skierowanie na zabieg, powołał się na ustawę o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Zezwala ona na aborcję, gdy badania wskazują na "duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu".

Ówczesny ordynator C., lekarz z 40-letnim stażem, zażądał dodatkowo zgody regionalnego konsultanta w dziedzinie położnictwa i ginekologii. Gdy ją dostał, o opinie poprosił też ówczesnego konsultanta krajowego prof. Bogdana Chazana postrzeganego przez organizacje kobiece jako przeciwnika aborcji.

C. miał powiedzieć kobiecie, że prof. Chazan odmówił zgody na zabieg. Miał też oświadczyć, że "ustawa antyaborcyjna nie stwierdza, że zespół Downa uprawnia do przerywania ciąży", a dzieci nim dotknięte są "aktorami, geniuszami i żyją długo i szczęśliwie".

Kobieta na podstawie skierowania usunęła ciążę w innym warszawskim szpitalu. Na C. pisała skargi do różnych urzędów. Rzecznik praw obywatelskich stwierdził, że opinia krajowego konsultanta nie jest wymagana. Ale kancelaria prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, opierając się na opinii prof. Chazana, odpisała jej, że konieczne są dwa niezależne orzeczenia oraz że sporne jest, czy zespół Downa jest wadą uzasadniającą aborcję.

Kobieta o zachowaniu C. zawiadomiła prokuraturę. Gdy ta dwa razy odmówiła śledztwa, tłumacząc, że nie ma dowodów działania na szkodę pacjentki, kobieta zaskarżyła tę decyzję do sądu. Ten nakazał ponowną ocenę sprawy. W 2003 r. prokuratura oskarżyła C. o niedopełnienie obowiązków, a przed sądem domagała się warunkowego umorzenia sprawy m.in. ze względu na znikomą szkodliwość czynu. Nie zgodził się na to C. Tłumaczył, że jego zamiarem było otrzymanie innego zaświadczenia zgodnego z liberalnym brzmieniem ustawy, bo kwestionował formę pism, z jakimi przyszła pacjentka. Dodaje, że gdyby je otrzymał, zabieg by wykonał. Jego proces zaczął się w zeszłym roku, dziś w Warszawie kolejna rozprawa.

Sprawą zajął się też sąd lekarski. Rok temu prawomocnie uznał C. winnym tego, że "nie miał praktycznej znajomości ustawy, wskutek czego podjął nieuzasadnioną decyzję". Dostał za to upomnienie.

C. nie pracuje już w szpitalu. Ma swoją praktykę.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.