Śledztwo IPN w sprawie byłych esbeków

Krakowski oddział Instytutu Pamięci Narodowej zbada, czy esbecy złamali prawo, nakłaniając groźbami i szantażem ofiary do donosicielstwa. - Ci ludzie powinni zapłacić za moje męki i poniżenie - uważa były tajny współpracownik SB.

Filosek, emerytowany hutnik, miesiąc temu wyznał publicznie, że donosił na kolegów z podziemnej "Solidarności". Ze łzami w oczach opowiedział, jak esbecy zmusili go do współpracy po spacyfikowaniu Huty im. Lenina w grudniu 1981 roku.

- Na porządku dziennym były wyzwiska i groźby, że zgniję w kryminale, a moja rodzina zdechnie z głodu - wspomina przesłuchania przez SB Filosek.

Lojalkę podpisał internowany w Załężu. Po powrocie do Krakowa na początku 1982 r. uległ - jak mówi - szantażowi i poszedł na współpracę z SB. Jako TW nosił kryptonim "Kałamarz". Kilka lat przekazywał informacje w lokalu operacyjnym w Nowej Hucie. Zapewnia, że przyjął tylko kilka drobnych kwot "na koszty własne", bo ze strachu nie umiał odmówić.

Nazwiska dwóch esbeków - Sławomira Sienniaka i Kazimierza Kasprzyka - podał w miniony piątek podczas przesłuchania przed Komisją Ścigania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu IPN w Krakowie. Nie wiedział tylko, kim był śledczy bezpieki z Wiśnicza. - Nosił imię Marcin, przysłali go chyba ze Śląska, jako fachowca od łamania ludzi - przypomina sobie Filosek.

Po doniesieniu Filoska prokurator Artur Wrona z IPN wczoraj wszczął śledztwo. Za przekroczenie uprawnień grozi esbekom do trzech lat więzienia. Na razie nie ma informacji, aby bili ofiary. - Ale już same groźby mogą podlegać karze, jeśli wzbudzały w pokrzywdzonym realne poczucie zagrożenia - mówi Wrona. Wczoraj przesłuchano już Stanisława Handzlika z pierwszej "S" w Nowej Hucie. To po apelu jego i trzech innych liderów nowohuckiej "S" ujawnił się Filosek. Handzlik nie dał się złamać SB. Pamięta, jak esbecy nakłaniali go do współpracy. Podobnie jak Filosek, najgorzej wspomina Kasprzyka.

- Groził i ubliżał naszym bliskim. Mojej żonie mówił, że nie wyjdę z więzienia, ona trafi do wariatkowa, a dzieci wezmą do ochronki - opowiada Handzlik.

Dotarliśmy do Sienniaka. Mówi, że nigdy nie groził i nie szantażował Filoska. Jak podkreśla, przejął go po "obróbce" przez bardziej doświadczonych funkcjonariuszy, w tym Kasprzyka.

- Pracowałem legalnie i tego się nie wstydzę - mówi Sienniak. - Nie powiem, że ludzie współpracowali z nami dobrowolnie. Współczuję panu Filoskowi. Ale kto nie chciał donosić, ten umiał zerwać kontakty.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.