Kłopoty aplikantów adwokackich

Setki młodych prawników z całej Polski, którzy dostali się na aplikację adwokacką według nowych zasad, zostało na lodzie. Adwokaci nie chcą ich szkolić, nie ma szans na praktyki w sądach i pracę w kancelariach. We Wrocławiu aplikanci nie zostaną nawet dopuszczeni do ślubowania!

Ubiegłoroczny nabór na aplikację przeprowadzono po raz pierwszy według nowych przepisów, które miały zagwarantować szerszy dostęp absolwentów prawa do zawodu adwokata. W całym kraju tego samego dnia i o tej samej porze młodzi prawnicy pisali jednakowy test. Aby zdać, musieli odpowiedzieć co najmniej na 190 z 250 pytań. Na aplikację dostało się w ten sposób ponad 1100 kandydatów. Kilkakrotnie więcej niż w poprzednich latach. W samej Warszawie egzamin zdały 324 osoby - trzy razy więcej niż podczas poprzedniego naboru. Podobnie było w innych miastach.

I tu zaczyna się problem - aplikantów jest za dużo, aby wszyscy mogli znaleźć patronów i praktykować w sądach.

- By rozpocząć aplikację, muszę mieć patrona, czyli adwokata, który przyjmie mnie do kancelarii - opowiada Michał z Łodzi. - Byłem u 30 mecenasów. Wszyscy mi odmówili. Pytali, z czyjego polecenia przychodzę, tłumaczyli, że nie stać ich na kolejnego aplikanta. Jeden powiedział wprost: "Za dużo was było w tym roku". Nie wiem, co robić, chyba trzeba będzie dać łapówkę, by gdzieś się załapać.

Do pewnej łódzkiej kancelarii adwokackiej zapukało ośmiu aplikantów. - Mogę wziąć odpowiedzialność za wyszkolenie maksymalnie dwóch - mówi prowadzący ją adwokat (prosi o anonimowość). Wylicza też inne przeszkody: - Musiałbym im zapewnić miejsce pracy w kancelarii. Nie mam co prawda obowiązku ich zatrudniać, ale przecież muszą za coś żyć. Skąd mam wziąć pieniądze na etaty dla nich?

W podobnej jak Michał sytuacji jest kilkunastu innych łódzkich aplikantów. - Musimy im wyznaczyć patronów. To nie jest proste, bo adwokata nie można do tego zmusić. Na razie szukamy chętnych wśród kolegów mecenasów - mówi Lech Gąsecki, wicedziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Łodzi.

Jeszcze gorzej jest we Wrocławiu. Tam na rozpoczęcie aplikacji czeka 64 prawników. Rada dopiero tworzy listę patronów. - To jest dla nas zupełnie nowy problem, że tych młodych ludzi nikt nie chce przyjmować - przyznaje Maciej Korta, wicedziekan ORA z Wrocławia. - Nie dopuścimy ich do ślubowania i nie będziemy wpisywać na listę. Bo bez patrona aplikacja to fikcja, a na to nie możemy sobie pozwolić.

Z kolei w Poznaniu chętni na patronów są. - Tak na styk - przyznaje Zenon Marciniak, dziekan poznańskiej korporacji. - Brakuje za to miejsc w sądach, gdzie muszą odbyć praktyki. Nie wiemy, co z tym zrobić. Może upchniemy ich w sądach administracyjnych.

- Sędziowie już się skarżą, że mają za dużo praktykantów - alarmuje Wojciech Janicki z łódzkiego sądu okręgowego odpowiedzialny za szkolenia.

Podobnie jest w stolicy. Jakub Jacyna, rzecznik warszawskiej ORA, obawia się, że warszawskie sądy nie przyjmą tak dużej liczby praktykantów: - Po prostu się zakorkują! Aplikanci będą musieli jeździć do Sochaczewa czy Nowego Dworu Mazowieckiego.

- Żal mi tych ludzi - mówi jeden z łódzkich adwokatów. - Sejm otworzył im drogę do zawodu, ale nikt nie pomyślał o tym, kto ma ich wyszkolić. A latem szykuje się kolejny nabór.

Lech Gąsecki z łódzkiej ORA: - Jeżeli dalej będziemy przyjmować ich tak wielu, to wkrótce będzie więcej aplikantów niż adwokatów.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.