Narodowe wychowanie może narodowi nie pomóc

Na zdrowy rozum pomysł Narodowego Instytutu Wychowania przy Ministerstwie Edukacji jest świetny. Bo przecież młodzież wychowana nie jest: wystarczy zajrzeć im przez ramię na gadu-gadu, popatrzyć, jak jedzą, jak się zwracają do osób starszych, jak dręczą nauczycieli. Ilu z nich pali, pije, ćpa...

Może więc warto wskazać wartości wychowawcze i pomóc je młodzieży zaszczepić? Wysłać broszury do szkół, szkolić nauczycieli?

Ale kłopot w tym, jak te wartości wybrać. My, rodzice, różnie wychowujemy dzieci. Szkoły też są specyficzne: bardziej moherowe i bardziej liberalne. Każda zresztą musi opracować własny tzw. szkolny program wychowawczy, a rodzice powinni się tym kierować przy wyborze szkoły. Niektóre szkoły potraktowały to nawet poważnie.

I tak ma być. Różnorodnie. Tymczasem trudno uwierzyć w deklaracje wiceministra Jarosława Zielińskiego, że Narodowy Instytut będzie otwarty na różne systemy wychowawcze. Zwłaszcza że zaraz podkreśla on: wartości chrześcijańskie są podstawą. Co ma zresztą mówić współzałożyciel PiS-u?

Prawdopodobny szef Instytutu Stanisław Sławiński uczył w katolickim liceum i jest zwolennikiem "wychowania w posłuszeństwie".

Minister edukacji Michał Seweryński niedawno ujawnił, że dla edukacji wzorem do naśladowania powinien być Kościół, bo spełnia on "misję ewangeliczną kształtowania charakterów i sumień". Dlatego "zadaniem szkoły jest tworzenie pełnego człowieka. Do tego zaś potrzebne są fundamentalne, niewzruszalne wartości. Dla chrześcijan to wartości chrześcijańskie i nauki Jana Pawła II".

"Mam nadzieję - deklaruje minister - że za szkołami katolickimi pójdą świeckie. Mówię to z przekonaniem i pewnym doświadczeniem, bo mam jednego z wnuków w szkole katolickiej, przez lata byłem też rektorem jedynej gospodarczej katolickiej wyższej szkoły salezjańskiej w Łodzi".

Prawicowa dbałość o tradycyjne wychowanie (patriotyczne, chrześcijańskie, narodowe itp.) powinna, owszem, znaleźć wyraz w rozwijającej się sieci szkół katolickich. Na razie jest ich tylko ok. 450, sporo bardzo dobrych.

Całej edukacji potrzebne jest jednak co innego niż wnuczkowi ministra. Polska przeżywa boom edukacyjny, ale mimo sukcesów mamy kłopot z jakością. W wielu krajach przy ministerstwie edukacji działają instytuty analizujące np. programy nauczania. Polskim nauczycielom - zamiast szlachetnych pogadanek - potrzebne są pilnie nowe umiejętności uczenia. Na przykład tzw. ocenianie kształtujące, według podanych przez nauczyciela wcześniej jasnych kryteriów, z naciskiem na postępy ucznia, często opisowe - bez stopnia, które pomaga się uczyć, a nie służy do porównywania uczniów czy karania słabszych. Międzynarodowe badania OECD z 2005 r. dowodzą, że taki sposób oceniania zwiększa skuteczność nauczania i poprawia szkolną atmosferę, a tym samym i wychowanie. Jako współorganizator akcji "Szkoła z klasą" wiem, że polscy nauczyciele chcą się uczyć nowych umiejętności.

Instytut w PiS-owskiej wersji będzie - jak sądzę - pielęgnował cnoty mniej przydatne w nowoczesnym świecie, co obudzi fałszywą gorliwość niektórych i grę pozorów większości szkół. Zamiast wzmacniać, ograniczy edukacyjną różnorodność.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.