Wiceminister od pracy dodatkowej

Janusz Gałęziak został po raz drugi w swojej karierze wiceministrem pracy. Kiedy pełnił tę funkcję w rządzie Jerzego Buzka, zatrudnił się w szkole prowadzonej przez żonę - dawał tam wykłady i zarabiał na... kserowaniu

Po raz pierwszy Janusz Gałęziak został wiceministrem pracy w grudniu 1997 r. Jego żona Alicja była wówczas dyrektorem Policealnej Szkoły Pracowników Pomocy Społecznej w Gdańsku. Po roku od objęcia stanowiska przez Gałęziaka żona zatrudniła wiceministra w szkole, podpisując z nim umowę-zlecenie na "przygotowanie i kserowanie materiałów dla uczestników szkolenia "Zadania pomocy społecznej po reformie administracyjnej kraju"". Za tę pracę wiceminister dostawał 500 zł miesięcznie.

Jak jednak wykazała kontrola zlecona przez marszałka województwa oraz Regionalną Izbę Obrachunkową, wiceminister Gałęziak nawet nie mógł wykonywać tej pracy, bo w tym czasie szkoła nie posiadała ani tonerów do ksero, ani papieru.

Na tym nie koniec - żona płaciła też wiceministrowi za prowadzenie w szkole wykładów. W sumie w ciągu pół roku Gałęziak dorobił u żony ok. 5 tys. zł. - Nie sądzę, żebym dopuścił się jakiegoś przestępstwa - mówił Gałęziak "Gazecie" po ujawnieniu sprawy. - W dziedzinie polityki społecznej jestem fachowcem, więc co w tym dziwnego, że prowadziłem na ten temat wykłady?

Kontrola przeprowadzona w szkole wykazała też inne nieprawidłowości, m.in. używanie przez dyrektorkę samochodu służbowego do celów prywatnych, nieodprowadzanie do Urzędu Marszałkowskiego pieniędzy z dzierżawy pomieszczeń szkoły gabinetowi odnowy biologicznej oraz barowi bistro. Alicja Gałęziak została ukarana - musiała zapłacić 2,5 tys. zł.

W 1999 r., po rozpadzie koalicji AWS-UW, Gałęziak odszedł z rządu i został radcą od polityki społecznej w polskim przedstawicielstwie w Brukseli.

Wkrótce jego żona porzuciła pracę w szkole i też wyjechała do stolicy Belgii. Sprawa nieprawidłowości w szkole nigdy nie trafiła do prokuratury - po kilku latach, jak nam mówią urzędnicy marszałka, "umarła śmiercią naturalną, bo Gałęziakowie mają dobre plecy".

Rok temu Alicja Gałęziak została szefową biura Pomorza w Brukseli. Po ostatnich, wygranych przez prawicę wyborach do parlamentu dostało się dwóch członków zarządu województwa pomorskiego - Marek Biernacki i Bogdan Borusewicz. PO wysunęła kandydaturę Gałęziaka do objęcia po jednym z nich stanowiska wicemarszałka. - To świetny fachowiec od europejskiego funduszu społecznego, kogoś takiego nam teraz potrzeba - zachwalał go Jan Kozłowski, marszałek pomorski i szef PO w regionie.

Kandydatura ta jednak z uwagi na sprawę zatrudnienia w szkole żony nie spodobała się PiS. - To bardzo dziwne, że partia z takim potencjałem musi kandydata na wicemarszałka szukać aż w Brukseli - mówił nam Tadeusz Cymański, szef PiS na Pomorzu. - Czy to musi być pan Gałęziak? Ma niewyjaśnione historie sprzed lat. Oczekujemy, że marszałek najpierw te sprawy wyjaśni.

Po nominacji Gałęziaka na wiceministra Cymański zmienił ton. - Jest na pewno w swojej dziedzinie fachowcem, zarzutów prokuratorskich nie miał, pozostaje cień i wątpliwości, ale czy dlatego nie można dać mu szansy? - pyta.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.