Wszystkie karty w grze

Mamy za sobą kilka miesięcy kampanii, jakiej Polska nie widziała. Walczyły i partie, i prezydenccy kandydaci. Partie ?pracowały? na tych kandydatów, a kandydaci prezydenccy - na partie. Żaden z głównych kandydatów - Lech Kaczyński i Donald Tusk - nie popełnił kardynalnego błędu. Nie popełniły go ani PO, ani PiS. Ale i nikt nie zyskał znaczącej przewagi.

Jeszcze dwa tygodnie. Bardziej można sobie wyobrazić, co zrobi w tym czasie PiS niż PO.

Przed wyborami parlamentarnymi Platforma Obywatelska podkreślała, że ona to ma program, a Prawo i Sprawiedliwość - nie. PO stwarzała wrażenie, że ma pomysły na "ubranie" Polski od stóp do głów, czyli od gospodarki, przez bezpieczeństwo ludzi, aż po uzdrowienie władzy. PO próbowała zaganiać PiS do kąta, przedstawiając partię braci Kaczyńskich jako tę, która ma pomysł jedynie na zwalczanie przestępczości i na wyborcze obietnice.

Jednak program gospodarczy Platformy nie nadawał się do lansowania w trakcie kampanii. Jak się mówi o obcinaniu podatków do 15 proc., to każdy sobie wyliczy, że najbogatszym obcina się je dużo, a najbiedniejszym - mało. I choć dzięki systemowi ulg ci najbogatsi i tak nie płacili według najwyższej stawki, to wrażenie niesprawiedliwości pozostaje.

Tym bardziej że PiS też ma w swoim programie obniżanie podatków, ale takie, które sprawia wrażenie przychylnego osobom gorzej zarabiającym.

PO mówiła o obcinaniu deficytu, a więc tym samym o cięciu wydatków. Natomiast PiS kładło nacisk na tajemnicze negocjacje z Brukselą na temat przychylnego dla Polski sposobu liczenia deficytu i podkreślało, że cięcie wydatków uderzy w najgorzej sytuowane grupy ludzi.

Platforma więc, krzycząc, że ma program, a PiS nie, wpadała w pułapkę. Bo PiS ten program mogło pokazać, a PO - nie. Liderzy PiS więc machali broszurą ze swoim programem i wysadzali w powietrze pomysły PO. Widać to było w słynnej już reklamówce PiS z lodówką, z której wysokie podatki PO wyżerają jedzenie, i pokojem dziecięcym, z którego wyżerają zabawki. PO popełniła błąd, nie odpowiadając na tę reklamówkę.

Można w kampanii przyjąć dwie strategie - pomijać zarzuty, po to by nie nagłośniać argumentów przeciwników, lub polemizować z nimi. Byle dowcipnie, zwięźle i przekonująco.

Natalia de Barbaro, specjalistka od kampanii wyborczych, która doradzała Janowi Rokicie i Donaldowi Tuskowi, w swojej książce pt. "Dojść do głosu. Radykalnie praktyczny przewodnik po kampanii wyborczej" opisuje obie te strategie.

Po pierwsze, radzi, aby "nie spędzać zbyt wiele czasu pod własną bramką", tłumacząc się i wyjaśniając. Może więc Platforma odpuściła reklamówkę podatkową, jak się okazało, kluczową w kampanii parlamentarno-prezydenckiej, starając się umknąć spod własnej bramki? A może uznała, że polemika tylko nagłośni argumentację PiS? Tym bardziej że reklamówki mało kto ogląda.

Po drugie zaś, zachęca, aby stawić czoło zarzutom, jeśli wszyscy już o nich mówią. Wtedy "my też musimy - byle krótko, konsekwentnie".

Gdyby Platforma nie zaspała w kampanii parlamentarnej, może by z PiS o ten włos nie przegrała wyborów sejmowych. Tymczasem PO albo wzniośle milczała, albo dawała Konstantemu Miodowiczowi wycinać siekierą Włodzimierza Cimoszewicza.

Teraz wygrać z PiS może się okazać trudno, bo to Kaczyńscy rozdają karty. A grają wszystkimi. Mają kandydata na premiera, który wprzęgnięty jest w kampanię prezydencką. Mają posłów, którzy intensywnie atakują. Zbigniew Ziobro wyciąga zarzuty z "Newsweeka" wobec sekretarza generalnego PO Grzegorza Schetyny. Zarzuty trudne do odparcia, bo o nieuczciwość. Na dodatek PiS atakuje Platformę, równocześnie zarzucając jej agresywność.

Rozeźlony tym Tusk postanawia być mniej miły i łagodny wobec Kaczyńskiego. Przestaje się uśmiechać, prawi złośliwości. Wyborca widzi: PiS ma rację. PO jest agresywna.

PiS łowi wyborców nie na wędkę - pojedyncze ryby, lecz siecią. Telewizje pokazują np. uśmiechniętego Ludwika Dorna, który prowadzi negocjacje z klubami opozycyjnymi w sprawie obsady wicemarszałków i kierownictwa komisji sejmowych.

Pierwsze spotkanie to Wojciech Olejniczak, szef SLD. Olejniczak zadowolony, że właśnie z nim jako pierwszym spotyka się Dorn. Że proponuje wicemarszałka. Że na to spotkanie ma aż godzinę czasu. A wyborca SLD-owski widzi, że Kaczyńscy z nożem nie latają, że Olejniczaka na piernatach noszą. Może więc zagłosuje na Kaczyńskiego w drugiej turze zamiast na antysocjalnego liberała?

A i wyborca radiomaryjny może poczuć się usatysfakcjonowany, bo obejrzy sobie film antytuskowy "Nocna zmiana" aż dwa razy dołączony ostatnio do "Naszego Dziennika". Bo usłyszy, że premiera Kazimierza Marcinkiewicza ganią na Zachodzie za antyhomoseksualne słowa. Bo się mu spodoba telewizyjna wypowiedź Lecha Kaczyńskiego, że koniec z polityczną poprawnością.

I to wszystko w drugiej turze PiS może rozwijać, intensyfikować.

W jaką stronę pójdzie sztab Tuska? Młotkowania PiS i Kaczyńskich czy też przekonywania wyborców prosocjalnych, że Platforma ich po kieszeni nie uderzy? Przed wyborami sejmowymi PO miała przewagę w sondażach. Jednak ostatecznie przegrała. O niespełna 3 proc., ale przez tę odrobinę nie ma premiera. Dziś Tusk ma lepsze notowania niż Kaczyński. Czy ma też pomysł na ich utrzymanie?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.