Włoskie obozy pracy dla Polaków

Największe śledztwo z udziałem Polaków we Włoszech trwa. Baraki bez drzwi i okien, które kiedyś służyły za obory, teren ogrodzony drutem kolczastym i pilnowany przez uzbrojonych strażników - w takim obozie pracy pod włoskim Ostra Nova przetrzymywano 90 polskich robotników.

O sprawie napisaliśmy wczoraj. Polacy, którzy przyjechali do Włoch do pracy przy zbiorze pomidorów, trafili w ręce międzynarodowej szajki (lokalna prasa nazywa ją "pomidorowym reketem"). Działa ona na terenie Włoch od dawna. Do tej pory jednak problem dotyczył głównie przybyszy z Afryki, teraz ich miejsce zajęli Polacy i Słowacy.

Szajka zwabiła ich do czegoś, co włoskie media porównują do obozu koncentracyjnego. Kilku Polaków na początku sierpnia uciekło z obozu i zaalarmowało władze. W piątek włoscy karabinierzy uwolnili 90 Polaków i 15 Słowaków z obozu pod Orta Nova koło Foggi.

Wczoraj Polacy cały dzień spędzili w konsulacie honorowym w Puglii, gdzie polscy dyplomaci próbowali nakłonić ich do zeznań. - To jedyny sposób, by ukrócić ten proceder, bez tego policja nic nie zrobi - przekonywała ich konsul RP w Rzymie Anna Bednarek.

To największy w ostatnim czasie skandal na południu Włoch - piszą o nim największe lokalne gazety. Włoska policja zapewnia, że śledztwo trwa. Choć jest utrudnione, bo Polacy pracowali we Włoszech nielegalnie. - Sprawa jednak nie dotyczy np. wypłaty wynagrodzeń, ale znęcania się nad ludźmi. Polacy nie powinni więc obawiać się zeznawać - przekonuje włoska policja. Polacy jednak boją się - nie włoskich władz, ale swoich opiekunów z obozu. To trzej Polacy. Pomagają im trzej, także polscy, kierowcy. Ich zadaniem było dowożenie robotników na pola.

Sprawą zainteresowali się wczoraj włoscy politycy. W obronie Polaków stanął Giuseppe Gallo, deputowany do parlamentu z ramienia partii Alleanza Nazionale, członek komisji parlamentarnej ds. Unii Europejskiej. Złożył już do ministerstwa spraw wewnętrznych i zagranicznych wniosek o stworzenie przepisów, które zwiększyłyby kontrolę nad podobnymi praktykami. Razem z Domenico Centrone, konsulem honorowym Polski w Puglii, wybiera się także na inspekcję do innych obozów na południu Włoch. - Będziemy pytać Polaków, czy i tam zmuszani są do niewolniczej pracy. Za obozy pracy ktoś musi ponieść odpowiedzialność - zapowiada Centrone.

Gotowość do podjęcia akcji sygnalizuje także polska policja. - Niestety, chętni do pracy zgłaszali się do pośredników dobrowolnie, a my nie możemy działać na terenie Włoch. Zrobimy jednak, co w naszej mocy, bo pomóc włoskiej policji - zapewnia Alicja Hytrek, rzecznik Komendy Głównej Policji.

Dlaczego Polacy nie uciekają z obozu?

Pan Wojtek, 26 lat, magister gastronomii i hotelarstwa, w czwartek uciekł z obozu pod Orta Nova. Wrócił do Polski. - Niektórzy się wstydzą, że tak wpadli, inni nie mają za co wrócić do Polski i ciągle mają nadzieję, że jednak dostaną pieniądze. W obozie są też osoby, które z Polski uciekły, są poszukiwane listami gończymi. Oni muszą zostać.

Ale w obozie nie mają najgorzej - tam panują zwyczaje jak w więzieniu - jak ktoś miał dużo na sumieniu, był po wyrokach, to go lepiej traktowali. Strażnicy nawet z nim pili. Normalni ludzie, którzy pojechali tam pracować, byli poniżani i bici. Nikt nikomu nie ufał, bo zawsze wszystko i tak trafiało do strażników.

Zgłosiliście się po ucieczce na włoską policję?

- Tak, złożyliśmy zeznania. Wiedzieli o wszystkim, ale do tej pory nie mogli nic z tym zrobić, bo nikt nie chce zeznawać przeciw organizatorom obozu.

A Pan złożył zeznania?

- Też nie, bo się bałem. Oni tam naprawdę potrafią zastraszyć człowieka.

Dla nich to pestka dorwać takiego odważnego. Ci nasi opiekunowie to jacyś bandyci, wytatuowani wszędzie, nawet na twarzy. Było ich dwóch - Janusz i Mariusz, chyba ze Śląska. Do tego trzech kierowców, którzy wozili nas na pole. Na pierwszy rzut oka widać było, że mamy do czynienia z kryminalistami, nawet tego nie ukrywali.

Zawsze tam kręciły się jakieś podejrzane typy: Włosi, Ukraińcy, Rosjanie. Podjeżdżali dobrymi samochodami, co i raz innymi, i coś tam szeptali. A jak ktoś spojrzał na ten samochód, to w pysk obrywał. Normalni ludzie tak się nie zachowują. Chodziły plotki, że oni są z jakiejś polsko-włoskiej mafii, jednej z najbardziej niebezpiecznych we Włoszech. Słyszałem, że jak ktoś za dużo chciał wiedzieć, to go zabijali.

Teraz jednak żałuję, że nie złożyłem zeznań. Dzwoniłem już do naszej policji. Powiedzieli, że chętnie się zajmą tą sprawą. Jedziemy zeznawać z kolegą w poniedziałek.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.