Radosne święta biednych dzieci

Zaczynali od handlu na szaber placu. Po latach dorobili się własnej firmy i pieniędzy. Teraz pomagają dzieciom. I to nie tylko od święta

Na jednym z chorzowskich osiedli pani Joanna zauważyła kiedyś na restauracji Skrzydełko kartkę z informacją o bezpłatnych obiadach dla potrzebujących dzieci. Wysłała tam córkę. Sama wstydziła się ją zaprowadzić. - U nas się nie przelewa. Dzieci nie chodzą głodne, ale czasem nie bardzo jest co na chleb położyć - opowiada.

Skrzydełko powstało rok temu w budynku po restauracji, która splajtowała. Władze Chorzowa wynajęły lokal stowarzyszeniu Dodajmy Dzieciom Skrzydeł założonemu przez małżeństwo - Artura i Grażynę Malechów. Oboje zamożni (mają hurtownię i sklep), chcą pomagać szczególnie dzieciom.

- Bo jak widzę, że dziecko nie ma butów, kurtki na zimę i chodzi głodne, to nie wątpię, że trzeba mu pomóc. Z dorosłymi nigdy nie wiadomo - tłumaczy Artur Malecha. I dodaje, że dobrze rozumie dzieci, którym gorzej się wiedzie. Sam zaczął pracować w 1988 r., gdy miał 14 lat. Sprzedawał adidasy i kasety na targowisku. Udało mu się wybić. Dziesięć lat później miał już firmę handlową. Zatrudniał kilkuset pracowników.

W miejscu upadłej restauracji Malechowie postanowili otworzyć tanią jadłodajnię. W ten sposób chcieli zarabiać na darmowe posiłki dla dzieci, dla których wydzielili osobne pomieszczenie. Jednak okoliczni mieszkańcy niechętnie się tu stołowali. Po kilku miesiącach całe Skrzydełko zostało tylko dla dzieci. Trochę dokładają do niego sami Malechowie, część sponsorzy.

W wakacje przez półkolonie w Skrzydełku przewinęło się ok. 160 dzieci. Opiekowali się nimi Malechowie i mieszkające w pobliżu nauczycielki. Były gry, konkursy i oczywiście obiady, a co drugi dzień lody z automatu.

Teraz dzieci przychodzą w weekendy, kiedy szkolne stołówki są zamknięte. W sobotę 50 dzieciaków. W niedzielę drugie tyle. Po osiedlu wieść rozchodzi się pocztą pantoflową. Niektórych przysyłają szkoły, innych MOPS.

- Tu możemy też opowiedzieć np. o kłopotach w szkole. Pan i pani nikomu nie wygadają - szepczą dzieci.

Niedawno w Skrzydełku pojawił się Mikołaj. Obdarował prawie setkę dzieci. Niektóre wcześniej już pisywały listy do św. Mikołaja i potem bezskutecznie czekały. Prezentów nie było, bo mama akurat straciła zasiłek, ojciec przepił wypłatę albo po prostu były pilniejsze wydatki.

W tym roku każde dziecko dostało to, o co prosiło: Mateusz ciepłą kurtkę, Rafał buty, Kasia pamiętnik, a Iza lalkę Barbie.

O Skrzydełku wie coraz więcej ludzi w okolicy. Helena Warchoł prowadzi ochronkę dla dzieci przy parafii Jezusa Chrystusa Dobrego Pasterza: - Miejsc, gdzie ubogie dzieci mogą się ogrzać, zjeść czy odrobić lekcje, nigdy za wiele. Trzeba się cieszyć, że są ludzie, którym chce się pomagać innym.

W przyszłym roku w Skrzydełku będzie można także odrobić lekcje, pobawić się. Zajęcia poprowadzą studentki wolontariuszki. Stowarzyszenie zmieni się zaś w fundację. - To lepiej brzmi dla sponsorów. Chcemy też zmienić nasz status, by darczyńcy mogli sobie odpisywać 1 proc. od podatku - tłumaczy pani Grażyna.

W wrześniu Malechowie rozdawali wyprawki szkolne. Razem z regionalną telewizją ogłosili Ligę Wspaniałych - konkurs dla zdolnych dzieci z uboższych rodzin, które dobrze się uczą i jeszcze robią coś dla innych. Wiosną dwunastu najlepszych w nagrodę dostało statuetki, książki i pomoce naukowe. Na zwycięzców kolejnej edycji czekać będą bardziej atrakcyjne niespodzianki.

Pani Grażyna: - Namówimy sponsorów, żeby ufundowali dzieciakom np. kurs angielskiego w szkole językowej.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.