Zygmunt Kałużyński nie żyje

Wczoraj w Warszawie zmarł Zygmunt Kałużyński, l'enfant terrible polskiej krytyki filmowej. Miał 86 lat. Polscy filmowcy (np. Agnieszka Holland i Krzysztof Zanussi, którego krytyk przezwał Zanudzim) mieli go za wroga. Kałużyński powtarzał: ?Gdyby polskie kino było dobre, tobym je uwielbiał?. Ale widzowie go lubili.

Telewizyjną sławę zyskał już w PRL - szczerzył na ekranie zęby, drapał się po głowie i stękając, wypowiadał śmiałe sądy. Potem był duet z Tomaszem Raczkiem w "Perłach z lamusa".

Lubił być kontrowersyjny (krytykował Kościół, popierał pornografię i wprowadzenie stanu wojennego), nie ukrywał, że zmyśla ("W recenzjach, zależnie od tematu, blaguję tak, aby pasowało do filmu").

Urodził się w 1918 r. w Lublinie, ale wychowywał w podlubelskiej wsi Motycz. Wcześnie stracił rodziców. To ciotka zabierała go w dzieciństwie do kina. Jego studia prawnicze przerwała wojna. Studiował też w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej u Leona Schillera - zrezygnował jednak z reżyserii, gdy Jan Rybkowski przekonał go, jaki to kierat. Po wojnie wyjechał do Paryża, gdzie m.in. sprzedawał gazety i pracował dla prasy polonijnej.

Od 1958 r. pisywał dla "Polityki", m.in. pod szyldem "Do czytania pod prysznicem". Wydał wiele książek o kulturze współczesnej, m.in. "Diabelskie zwierciadło", "Paszkwil na samego siebie" i "Wampir salonowiec", oraz tom wspomnień "Pamiętnik orchidei".

Jego żoną była poetka Julia Hartwig i Amerykanka Eleonora Griswold. Słynął z niechęci do mycia się (gdy zapewniał Kazimierza Rudzkiego, że się kąpie, ten zaproponował, żeby zmieniał czasem wodę).

Dopiero pod koniec życia, gdy nie miał już sił, by chodzić do kina, sprawił sobie telewizor.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.