Jagiełło: działałem według dyspozycji Długosza

- Postanowiłem zeznać całą prawdę - powiedział przed sądem Andrzej Jagiełło, b. poseł SLD. - O namierzeniu przez policję samorządowców ze Starachowic dowiedziałem się od posła Długosza (b. szefa świętokrzyskiego SLD). Nie powiedziałem tego od razu, bo ?działałem na zasadzie dyspozycji posła Długosza"

Poseł Andrzej Jagiełło był przesłuchiwany w śledztwie dziewięć razy. To od niego wszystko się zaczęło. 26 marca 2003 r. zadzwonił do swojego kolegi, starosty Starachowic, i uprzedził, że policja szykuje akcję przeciw staroście, wiceszefowi rady powiatu oraz lokalnej mafii. Mówił, że informacja pochodzi od wiceministra spraw wewnętrznych Zbigniewa Sobotki.

Z zeznań Jagiełły, które odczytano na wczorajszej rozprawie, wynika, że w trakcie śledztwa diametralnie zmieniał wersje wydarzeń. Na początku twierdził, że nikt nie przekazał mu tajnych informacji o akcji CBŚ w Starachowicach, tylko z plotek i anonimów słyszał o łapówkach w starostwie. Zadzwonił, bo chciał to sprawdzić. Zeznania zmienił podczas czwartego przesłuchania, 6 sierpnia 2003 r. Przyznał, że to Długosz, ówczesny baron świętokrzyskiego SLD, powiedział mu, że starachowiccy samorządowcy są "namierzeni" i mogą zostać zatrzymani. Nigdy nie zeznał, że informacje o "namierzeniu" przekazał Długoszowi Sobotka. - Podczas spotkania SLD na ul. Rozbrat w Warszawie widziałem, jak Długosz rozmawiał z Sobotką. Stąd wywnioskowałem, że mógł mieć informacje od niego. W rozmowie [podsłuchanej przez CBŚ ze starostą starachowickim - red.] wymieniałem nazwisko Sobotki, by uświadomić powagę sprawy. Specjalnie tak powiedziałem, żeby nimi [samorządowcami - red.] trochę wstrząsnąć. Nie wiem, czy ta informacja pochodziła od Sobotki - powiedział w śledztwie Jagiełło. Użył nawet sformułowania, że podanie nazwiska Sobotki to "blef". Dziś to podtrzymał.

Dlaczego oskarżony wcześniej mówił o plotkach i anonimach?

- Nie miałem świadomości ogromu tej "burzy". Działałem na zasadzie dyspozycji posła Długosza. On mi sugerował tego typu wypowiedzi.

Zbigniew Sobotka po raz kolejny powtórzył dziś, że jest niewinny: nie znał szczegółów akcji kieleckiego CBŚ, więc nie mógł nikomu przekazać takich informacji. Zarzucił kieleckiej prokuraturze, że prowadziła śledztwo tendencyjnie. - Od samego początku jako jedyną prawdziwą przyjęto tezę, że to ja posiadałem wiedzę na temat sprawy starachowickiej i przekazałem ją nieuprawnionej osobie - mówił Sobotka. - Prokuratura tylko powierzchownie wyjaśniała wątek przecieku z samej policji, a zupełnie pominęła ewentualność, że tajne informacje wyszły z prokuratury.

W wyjaśnieniach ze śledztwa, które odczytał sąd, Sobotka stwierdził, że na początku marca ubiegłego roku komendant główny powiedział mu, że kielecki CBŚ będzie realizował dużą sprawę w województwie i że będą zatrzymani policjanci. - Do 27 marca nie wiedziałem nawet, że to chodzi o Starachowice, nie znałem terminu, miejsca, liczby osób - mówił w śledztwie.

To 27 marca dowiedział się, że nastąpił przeciek. - Ta informacja bardzo mną wstrząsnęła. Nawet nie wiedziałem, kto to jest Jagiełło - wyjaśniał. Nie ukrywał, że rozmawiał z Długoszem na Rozbrat. Ale nie o akcji policji, tylko o wystąpieniu Długosza, które go rozbawiło, i o świętokrzyskiej straży pożarnej.

- Wszystkie wątki zostały dokładnie wyjaśnione, nawet te możliwe tylko teoretycznie - odpierają zarzuty prokuratorzy prowadzący sprawę.

Następna rozprawa 15 czerwca. Sąd odtworzy wtedy nagrania kluczowego dowodu w sprawie - rozmowy Andrzeja Jagiełły ze starachowickimi samorządowcami. Nagranie i stenogramy z rozmów zostały właśnie odtajnione.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.