Marcin i Iza

Marcin

Osiem lat temu skończył liceum ekonomiczne w Siemiatyczach. Rodzice Marcina Dawidziuka opracują w Brukseli (w Siemiatyczach prawie każdy ma kogoś w stolicy Belgii). Kiedy tylko chce, Marcin jedzie zarobić. Robi na czarno w wykończeniówce. Pomaluje mieszkanie, przyklei płytki w łazience, nawet parkiet położy. Zarobki? Niezłe, 8-10 euro za godzinę. Popracuje dwa, trzy miesiące i wraca. Potem w Siemiatyczach może żyć jak król.

Nie wyjedzie na stałe. - Tam jestem zawsze obcy, gorszy. Z językiem też nie najlepiej. Muszę się pilnować, żeby nie deportowali. Zresztą już raz mi się to przytrafiło. Szedłem na mecz Anderlechtu, zaczepili mnie policjanci, a że nie miałem paszportu, chcieli iść ze mną do domu. Nie mogłem wkopać rodziców, przyciąłem więc klasycznego "Niemca". Dobę trzymali w areszcie, a potem wsadzili w samolot do Polski.

Nie chce pracować legalnie. Nie będzie wtedy konkurencją dla Belgów. Zresztą już teraz Polaków zaczynają wypierać tańsi Rosjanie, Ukraińcy.

Iza

Ma 28 lat, jest archeologiem (obroniła się w maju na UW). W 2002 r. władze wydziału zaproponowały studentom wakacyjną pracę przy wykopaliskach koło Drezna. - Warunkiem była znajomość niemieckiego lub angielskiego, zyskać można było przyjaciół, nowe doświadczenia, sporo też zarobić - opowiada Izabela Siennicka. - Poza tym praca w zawodzie. Czysty zysk.

Ale nie to było najważniejsze. Iza uwierzyła w swoje możliwości, spodobały jej się nowe wyzwania. Dzięki koleżance znalazła pracę na torze gokartowym koło Barcelony. - Nie byłam pewna, czy ta praca wypali, ale pomyślałam sobie, że w razie czego znajdę inną.

Czy opuści Polskę? Narzeczony jest Belgiem, za rok kończy studia. Wtedy Iza wyjedzie. Zamieszkają albo w Belgii, albo w Hiszpanii. Przecież tam się poznali.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.