Nielegalne dane pasażerów samolotów płyną do Waszyngtonu

Od soboty europejskie linie lotnicze, gdy przekazują amerykańskim służbom granicznym szczegółowe dane o pasażerach lotów transatlantyckich, działają niezgodnie z prawem albo - w najlepszym razie - bez żadnych podstaw prawnych

Albo - w najlepszym razie - bez żadnych podstaw prawnych. Problem w tym, że jeśli przestaną to robić, to na europejskich lotniskach może zapanować chaos. Jeśli Amerykanie nie dostaną tych danych, mogą w każdej chwili wprowadzić sankcje dla europejskich przewoźników, w tym zakaz lądowania lub gigantyczne kary pieniężne (6 tys. dol. od osoby).

Kryzys narastał już od dłuższego czasu. W maju Europejski Trybunał Sprawiedliwości orzekł, że umowa między UE a USA (na mocy której europejskie linie lotnicze mogły przekazywać dane o pasażerach amerykańskim pogranicznikom) jest niezgodna z europejskim prawem. Sędziowie zdawali sobie jednak sprawę z wagi problemu i dali Brukseli i Waszyngtonowi czas do 30 września br. na wynegocjowanie nowej, zgodnej z prawem umowy.

Termin minął w sobotę, a umowy jak nie było, tak nie ma. Od dwóch dni europejscy przewoźnicy przekazują nasze adresy, daty urodzenia, numery kart kredytowych i telefonów itp. bez żadnych podstaw prawnych. Amerykanie domagają się tych informacji, ponieważ - jak twierdzą - są one niezbędne do walki z terrorem.

Komisja Europejska (prowadząca negocjacje z Amerykanami) nabrała wody w usta. W poniedziałek, choć była zasypywana pytaniami od dziennikarzy, ograniczyła się do lakonicznego komunikatu stwierdzającego m.in., że "konstruktywne rozmowy trwają".

Sprawą mają się więc zająć ministrowie spraw wewnętrznych UE na czwartkowej Radzie UE w Luksemburgu. - Możliwe, że nowe porozumienie uda się zawrzeć z Amerykanami dopiero po posiedzeniu Rady - przyznał Friso Roscam Abbing, rzecznik unijnego komisarza ds. sprawiedliwości Franco Frattiniego.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.