Ukraina: nie będzie pomarańczowej koalicji?

Pomarańczowi - będąc już, jak się wydawało, o krok od porozumienia - znów pokłócili się o podział stołków.

Antypomarańczowa Partia Regionów liczy, że teraz ona weźmie udział w tworzeniu rządu. Zamieszanie na Ukrainie sprawiło, że żołnierze USA, którzy mieli przygotować ukraińsko-amerykańskie manewry, odlatują do domu.

Kryzys w rozmowach między trzema pomarańczowymi partiami, które w wyniku marcowych wyborów weszły do Werchownej Rady - czyli Blokiem Julii Tymoszenko, Socjalistyczną Partią Ukrainy i prezydencką Naszą Ukrainą - sprowokowali przedstawiciele tego ostatniego ugrupowania. To właśnie Roman Bezsmertny, negocjator Naszej Ukrainy, w czasie sobotnich pertraktacji niespodziewanie postawił partnerom ultimatum: - Do poniedziałku do południa macie się zgodzić na to, by marszałkiem parlamentu został dzisiejszy premier Jurij Jechanurow.

Pomarańczowi, o czym mówi się w Kijowie od kilku tygodni, już dawno zgodzili się, że miejsce to zajmie Wołodymyr Moroz, przywódca Socjalistycznej Partii Ukrainy. Sam Moroz uważał się za marszałka Rady. W sobotę zaskoczony żądaniem Bezsmertnego od razu odpowiedział mu "nie".

- W takim razie przerywamy negocjacje - ogłosił przedstawiciel Naszej Ukrainy. I zagroził, że jeśli partnerzy nie przyjmą jego propozycji do poniedziałku, jego ugrupowanie rozpocznie "pertraktacje koalicyjne w innym formacie".

"Inny format" oznacza innego partnera koalicyjnego, czyli biało-niebieską Partię Regionów Wiktora Janukowycza - wyznaczonego przez Leonida Kuczmę, a popieranego przez Kreml konkurenta Juszczenki w wyborach prezydenckich 2004 r.

- To logiczny koniec - ucieszyła się z załamania rozmów między ugrupowaniami pomarańczowymi Hanna Herman, rzeczniczka Regionów. Jej zdaniem przyszedł czas na stworzenie "szerszej koalicji", do czego doprowadzi "znalezienie wspólnego języka" przez jej ugrupowanie i siły proprezydenckie.

Była premier Julia Tymoszenko, już prawie pewna kandydatka na stanowisko szefa nowego pomarańczowego rządu, oskarżyła ludzi prezydenta, że nie zgodzili się na uczynienia Moroza marszałkiem Rady tylko po to, by zniszczyć pomarańczowy obóz. Jej zdaniem za plecami partnerów już dogadali się z Regionami i "wszystko podzielili".

Zdaniem politologa Wołodymyra Połochały można jeszcze mieć nadzieję, że pomarańczowa koalicja jednak powstanie. - Prezydent Juszczenko w sobotnim przemówieniu radiowym powiedział, że godzi się, by premierem została Tymoszenko. Z drugiej strony pozwolił sobie na mgliste stwierdzenie, że to nie on, lecz kandydat na premiera odpowiada za tworzenie koalicji, Czyżby już zrzucił z siebie odpowiedzialność za nieuchronne fiasko pomarańczowych negocjacji? - zastanawia się politolog.

Inny kijowski ekspert Jurij Bauman twierdzi, że pomarańczowa koalicja już na pewno nie powstanie. - Nie będziemy długo czekać na to, by się o tym przekonać. W środę Rada powinna wreszcie zacząć pracować. I będzie pewnie wybierać marszałka. Głosowanie pokaże, kto się z kim dogadał - zapewnia Bauman.

Na wynik kijowskich wojen na górze nie czekają już amerykańscy marines, którzy pod koniec maja przyjechali na Krym, by przygotować tu amerykańsko-ukraińskie manewry Sea Breeze 2006. Ćwiczenia mogłyby się odbyć tylko wtedy, gdy parlament przyjmie uchwałę pozwalającą obcym wojskom na udział w manewrach na terenie Ukrainy. Jasne jest jednak, że Rada nieprędko będzie mogła podjąć taką decyzję.

Marines po dwóch tygodniach oblężenia przez zwolenników ugrupowań prorosyjskich protestujących przeciw "okupacji Krymu przez NATO" zaczęli wczoraj opuszczać sanatorium Ministerstwa Obrony w Teodozji, gdzie mieszkali. Część z nich odleciała już w niedzielę z Krymu, w poniedziałek odlatuje reszta.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.