Przystanek Europa, czyli znaleźć robotę i przeżyć

?Mam pracę!? - pisze nasz reporter z Aten. Szukał jej niecałe trzy dni.

Sześcioro reporterów "Gazety Wyborczej" na własnej skórze sprawdza, jak zdobywa się pracę w Londynie, Dublinie, Barcelonie, Lizbonie, Atenach i Helsinkach. Wyruszyli w ostatni weekend. Wszyscy mają około trzydziestki. Zadanie: znaleźć pracę i przeżyć. Jak im idzie, piszą na blogu www.przystanekeuropa.blox.pl.

Poszczęściło się już Marcinowi Sztanderze z oddziału "Gazety" w Kielcach, który sprawdza, jak żyje się Polakom w Grecji. "Mam pracę!" - ogłosił wczoraj.

Choć w Atenach udaje Greka, bo nie zna języka, jeszcze przed wylotem z kraju nauczył się zdania, które miało mu pomóc w znalezieniu pracy: "Tha borusa na dulepso os na pleno piata", czyli: "Chcę się zatrudnić przy zmywaniu naczyń". Traf chciał inaczej. Będzie pracował na budowie, za mniej więcej 30 euro dziennie.

Marcinowi pomogły nie ogłoszenia na ogrodzeniu polskiego kościoła na ul. Mihail Voda, gdzie podobno trafiają wszyscy Polacy, lecz pani Hania z marketu spożywczego, której Marcin zostawił swój numer dzień wcześniej. Potwierdziło się przekonanie, że zajęcie najłatwiej zdobyć dzięki znajomym, a na szemrane biura pośrednictwa pracy lepiej nie liczyć - niby pomagają za darmo, a w praktyce biorą za usługi nawet 150 euro.

Robota u znajomego pani Hani ma zacząć się w przyszłym tygodniu lub jeszcze szybciej. "Super" - cieszy się Marcin, chwali za pomoc innych Polaków i dodaje: "Nie dziwcie się mojej radości, ponieważ Polacy bez znajomości greckiego mogą liczyć tylko na taką pracę w Atenach. Albo ewentualnie w chłodni przy produkcji lodów".

Karolina Łagowska z Wrocławia o zajęcie w Barcelonie wypytywała w knajpach i kioskach z gazetami, wszędzie zostawiała eleganckie wydrukowane CV. Dowiedziała się, że musi mieć hiszpańską komórkę, bo na polską, droższą, nikt nie zadzwoni z propozycją zatrudnienia. Telefon to zresztą podstawa w każdym kraju - zgodnie piszą nasi reporterzy. Karolina znalzała wczoraj pracę w włoskiej pizzerii. Przeszła dzień próbny i została przyjęta!

Pozostała czwórka reporterów wciąż szuka. W Finlandii najpierw trzeba załatwić formalności. Olę Pezdę ze Szczecina Polacy z fińskim doświadczeniem ostrzegali w ten sposób: "Tu się nie da załatwić pracy na czarno, bo Finowie mają święty stosunek do prawa". Dobrze mieć konto bankowe, miejscowy dokument tożsamości i stały adres w Finlandii.

Na razie z zajęciem w Helsinkach marnie, bo choć naród fiński się starzeje i potrzebuje obcokrajowców do pracy, to oferty są głównie w ich trudnym języku i dla tych, którzy go znają. Ale Ola się nie poddaje, wypytuje znajomych, szuka na własną rękę.

W Portugalii Agnieszka Urazińska z Łodzi w ponad 30-stopniowym upale przemierza ulice Lizbony. O pracę wypytuje, gdzie się da, ale wieści nie są optymistyczne. "Wiecie, o kogo pytają portugalscy pracodawcy w polskiej ambasadzie? Ano o polskich drwali na przykład albo o szwaczki (którym chcą płacić 600 euro miesięcznie) lub spawaczy (ok. 900 euro)" - pisze Agnieszka.

Za to wysłannicy "Gazety" w Wielkiej Brytanii i Irlandii są dobrej myśli. Wojciech Pelowski z Krakowa szuka pracy w Londynie, a Jacek Kowalski z Bydgoszczy przeszedł już prawie cały Dublin. Nie na darmo, bo choć na razie nic pewnego nie mają, to każdy dostał po kilka ofert pracy, np. w pubie, firmie transportowej, agencji cateringowej.

Blog reporterów "Gazety": www.przystanekeuropa.blox.pl, o ich postępach informuje też telewizja TVN

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.