Rozmowa z ks. Markiem Bożkiem, ekskomunikowanym przez biskupa St. Louis proboszczem polskiej parafii św. Stanisława Kostki

Nie chcę być żadnym Marcinem Lutrem, tylko zwykłym proboszczem małej polskiej parafii w USA.

Na pasterkę do polskiego kościoła św. Stanisława Kostki w St. Louis w stanie Missouri przyszło ponad dwa tysiące osób. Tyle w USA nie zjawia się nawet w katedrach. Chcieli okazać poparcie dla młodego polskiego księdza, 31-letniego Marka Bożka, który objął tu stanowisko proboszcza wbrew kościelnej hierarchii.

To jedna z najbardziej niezwykłych parafii katolickich w USA. Najpierw przez ponad sto lat parafianie, a nie miejscowy biskup, sprawowali władzę nad majątkiem i finansami kościoła. Gdy arcybiskup St. Louis chciał to zmienić, parafianie się nie zgodzili. Gdy zabrał im księży, sami poszukali sobie proboszcza. I zatrudnili ks. Bożka, który pracował w niedalekim Springfield. Arcybiskup uznał to za schizmę i objął Polaka oraz członków rady parafialnej ekskomuniką. Przed pasterką arcybiskup ostrzegał parafian, że udział w niej może być grzechem śmiertelnym. Nie pomogło.

Marcin Gadziński: O co chodzi w sporze parafii z arcybiskupem St. Louis?

Ks. Marek Bożek: Gdy ta parafia powstała pod koniec XIX w., ówczesny biskup wystawił tytuł własności, w którym zapisano, że prawo do gruntów i kościoła ma rada parafialna. Stało się tak, bo diecezja nie była w stanie wybudować tego kościoła sama i przekazując tytuł własności do gruntu parafianom, pozbyła się problemu finansowego, jakim była budowa i utrzymanie nowej świątyni. Parafia przez sto lat nie dostała ani centa na utrzymanie kościoła.

Od kilku lat śródmieście St. Louis odnawia się, ceny działek poszły w górę. Dziś cena samego gruntu, na którym stoi kościół, to około 7 mln dol. Mamy też oszczędności w banku. I arcybiskup domaga się teraz, żebyśmy po prostu zrzekli się tego wszystkiego i przekazali w jego ręce.

Naszym jedynym warunkiem przekazania prawa własności kościoła i oszczędności jest podpisanie przez arcybiskupa aktu prawnego, że tak długo, jak parafia będzie się w stanie utrzymać, to on jej nie zamknie. Chcieliśmy, by był to akt notarialny, który ewentualnie można wyegzekwować w sądzie cywilnym. W sytuacji, gdy co rok w mieście St. Louis zamyka się kilkanaście kościołów, nie ma się co dziwić parafianom, że są nieufni.

Na ile jest to dziś wciąż parafia polska?

- Mamy zarejestrowanych 450 parafian i co najmniej 400 z nich ma polskie nazwiska, może połowa mówi po polsku. To głównie imigranci po drugiej wojnie światowej i z fali lat 80. Pozostali to jest już trzecie, czwarte pokolenie imigrantów, osiadłe w tym rejonie jeszcze pod koniec XIX wieku. W parafii pielęgnuje się wszelkie polskie tradycje, w niektórych sprawach jest bardziej polska od niejednej parafii w Krakowie czy Warszawie. Mamy wszystko - polskie święconki, kolędy, wigilię, szopki, zapusty, polskie pączki, polski festiwal.

Jaki był najważniejszy motyw decyzji księdza, by nie zważając na konsekwencje, przyjąć propozycję pracy w parafii w St. Louis?

- Od półtora roku arcybiskup zabraniał tu pracy księżom, zabronił odprawiania mszy i udzielania sakramentów, co dla mnie jest świętokradztwem. Kościół katolicki bez sakramentów nie może istnieć. Arcybiskup używa sakramentów i niedzielnej mszy św. jako narzędzi nacisku politycznego i szantażu. Jako kapłan czuję się powołany, by być z tymi, którzy mnie potrzebują najbardziej, tam gdzie potrzeba sakramentu jest największa.

W sporze tej parafii z arcybiskupem nie idzie tylko o aspekt kościelny, religijność tych ludzi, ale również o to, jak możemy pielęgnować polskość. To jest ostatni naprawdę polski kościół w stanie Missouri. To, że najprawdopodobniej arcybiskup miał ochotę na nasze pieniądze i majątek parafii, to jedna sprawa. Ale druga to obawa o dalsze istnienie polskiego duszpasterstwa w tym stanie.

Jak odbyło się przyjęcie Księdza do pracy?

- To była sytuacja niecodzienna, bo przecież normalnie księdza do parafii wysyła biskup. Tutaj to rada parafialna przeprowadziła spotkania z kilkoma kandydatami i zaproponowała mi, bym został ich pasterzem. Ustaliliśmy zasady naszej współpracy i podpisaliśmy kontrakt.

Co jest zawarte w takim kontrakcie?

- Moje obowiązki, przywileje, pensja, ubezpieczenie - jak w umowie o pracę. Oczywiście, zanim kontrakt podpisałem, jeszcze przez dwa tygodnie negocjowałem z moim poprzednim biskupem z pobliskiego Springfield, by udzielił mi pozwolenia na wyjazd i pracę w innej diecezji. Nie chciałem łamać kościelnych zasad.

Księdzu zarzucono schizmę. Schizma kojarzy się z czasami średniowiecza i Konstantynopolem. Co dziś oznacza ten termin?

- Schizma to odrzucenie autorytetu papieża jako pasterza Kościoła powszechnego oraz odrzucenie autorytetu arcybiskupa lub biskupa lokalnego. W uproszczeniu to powiedzenie władzom kościelnym: nie obchodzi nas, co robicie, my to zrobimy po swojemu.

A ekskomunika?

- To kara kościelna nałożona oficjalnie "w celu leczniczym", by nakłonić kogoś do powrotu do pełnego posłuszeństwa Kościołowi. Ekskomunika nie jest - jak się potocznie uważa - wykluczeniem z Kościoła. Chodzi o ograniczenie praw katolika. Osoba ekskomunikowana nie może pełnić funkcji w kościele, nie może też przyjmować lub sprawować sakramentów w sposób prawomocny.

Czy więc Ksiądz czuje się schizmatykiem?

- Aby być schizmatykiem, trzeba odrzucić autorytet papieża lub arcybiskupa. My tych autorytetów nie odrzucamy, na każdej mszy modlimy się za naszego arcybiskupa. Odrzucamy jednak przekroczenie przez niego kompetencji. Jako katolicy, moim zdaniem, mamy nie tylko prawo, ale i obowiązek podnieść głos, gdy w naszym Kościele dzieje się taka niesprawiedliwość.

Ale podnieść głos a sprzeciwić się tak dalece bezpośrednim nakazom arcybiskupa to dwie różne rzeczy

- Sprzeciwianie się prawu czy nakazom, które są niesłuszne, jest cnotą, a nie wadą. Słynna Rosa Parks, zmarła kilka tygodni temu Murzynka, która sprzeciwiła się nakazom segregacji rasowej na południu USA, była prześladowana za to, że łamała prawo. Tyle tylko że te nakazy były niesłuszne. W moralności katolickiej nie ma czegoś takiego jak ślepe posłuszeństwo. To mogłoby być nawet grzechem.

Czy obecnie jest jakaś władza kościelna, której Ksiądz by się podporządkował? Jeśli Watykan wezwie Księdza do podporządkowania się biskupowi Burke'owi, to co wtedy?

- Wierzę, że dzięki nagłośnieniu tej sprawy osoby na wyższych stanowiskach w Kościele zobaczą, co się naprawdę dzieje. Dotychczas Watykan po prostu chciał, by spór rozwiązać na poziomie lokalnym, ale arcybiskup jest osobą upartą. Nie będę gdybał, co bym zrobił przy takiej czy innej postawie Watykanu. Liczę, że sprawą zainteresują się tam ludzie na wyższych stanowiskach i pomogą w jej rozwiązaniu. Ja naprawdę nie chcę być żadnym Marcinem Lutrem. Chcę być szarym proboszczem małej polskiej parafii. Są różne drogi rozwiązania całego sporu. Np. zamiana parafii św. Stanisława na polską parafię misyjną, jakich jest wiele na całym świecie. Podlegałaby ona wtedy nie arcybiskupowi St. Louis, lecz polskiemu Kościołowi.

Co się dzieje z innymi kościołami, które się w St. Louis zamyka?

- To jest czysty biznes. Nawet pan redaktor może wejść do internetu i kupić sobie kościół. Są one wystawiane na aukcje, kościół można kupić już za 900 tys. dol., co jest w dzisiejszej Ameryce ceną śmieszną. Kupić może każdy, potem albo budynki są burzone, a na gruntach stawiane biurowce lub osiedla, albo zamieniane na inne instytucje, na cokolwiek właściciel sobie zażyczy.

Główną przyczyną zamykania kościołów są miliardowe odszkodowania, które Kościół katolicki musi płacić ofiarom molestowania seksualnego przez księży. Czy ten problem dotknął też kościół św. Stanisława?

- O ile mi wiadomo, nigdy nikt z personelu tego kościoła nie był oskarżony o molestowanie nieletnich. Jednak cała diecezja St. Louis ma z tego powodu wysokie długi, sięgające kilkunastu milionów dolarów.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.