Skandal wokół procesu Towarzystwa Przyjaźni Rosyjsko-Czeczeńskiej

Rosyjska prokuratura żąda pięciu lat więzienia dla prezesa Towarzystwa Przyjaźni Rosyjsko-Czeczeńskiej za publikację listu Asłana Maschadowa. Władze robią wszystko, aby na salę sądową nie dopuścić międzynarodowych obserwatorów

Skandal wokół procesu Stanisława Dmitrijewskiego wybuchł na krótko przed niedzielnymi wyborami parlamentarnymi w Czeczenii. Kreml nazywa je ostatnim krokiem na drodze ku "normalizacji" w tej północnokaukaskiej republice, ale jednocześnie nie odstępuje od brutalnej polityki zarówno wobec samych Czeczenów, jak i ich rosyjskich przyjaciół.

Główną winą Dmitrijewskiego było opublikowanie w biuletynie Towarzystwa Przyjaźni Rosyjsko-Czeczeńskiej (w marcu 2005 r.) przesłania Asłana Maschadowa - przywódcy Czeczenów, który wiosną tego roku zginął w rosyjskiej zasadzce pod Groznym. Tekst, w którym Maschadow wzywał do pokojowego rozstrzygnięcia konfliktu w Czeczenii, został przedrukowany z czeczeńskiej strony internetowej, wiec prokuratura nie mogła oskarżyć Dmitrijewskiego o "kontakty z terrorystami".

Śledczy znaleźli jednak inny paragraf na nieprawomyślnego Rosjanina. Postawiono mu zarzut podżegania do waśni religijnych i etnicznych, za co Rosjanin może trafić na pięć lat za kratki. Lokalna administracja gwałtownie szuka też pretekstu do rozwiązania Towarzystwa Przyjaźni Rosyjsko-Czeczeńskiej. Dmitrijewski mieszka w Niżnym Nowgorodzie (ok. 400 km na wschód od Moskwy) - z dala od moskiewskich redakcji ogólnorosyjskich gazet, siedzib opozycyjnych partii czy też zagranicznych mediów. Zwiększa to ryzyko, że - jak już nieraz zdarzało się w procesach politycznych - sędziowie oraz prokuratura nie będą nawet pozorować uczciwego przestrzegania zasad.

Próbował temu zapobiec londyński Ośrodek Obrony Praw Człowieka, który wysłał na proces obserwatora Billa Bowringa. Adwokat, który już kilka razy reprezentował Czeczenów przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, nie został jednak w ub. piątek przepuszczony przez kontrolę graniczną na moskiewskim lotnisku i musiał wracać do Londynu. Brytyjska ambasada w Moskwie do dziś bezskutecznie próbuje uzyskać jakiekolwiek wyjaśnienia Rosjan w tej sprawie.

Międzynarodowym obrońcom praw człowieka pozostała więc tylko - wygłaszana z daleka - krytyka kolejnych przejawów łamania demokracji. - Jeśli Dmitrijewski zostanie skazany, uznamy go za więźnia sumienia - ogłosiło w ub. tygodniu moskiewskie biuro Amnesty International. Placówka AI zniknie jednak z Rosji już za 1,5 miesiąca (na mocy nowej ustawy o organizacjach pozarządowych), a osaczony Stanisław Dmitrijewski będzie musiał sobie radzić sam.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.