Wojna pozycyjna o model socjalny

Wygląda na to, że unijna prawica i lewica nie są w stanie porozumieć się w sprawie modelu socjalnego, a ich debata zaczyna przypominać dialog głuchego ze ślepym.

Zgodnie z życzeniem przewodzącego teraz UE brytyjskiego premiera czwartkowy nieformalny szczyt przywódców państw i rządów w Hampton Court pod Londynem ma być poświęcony właśnie "europejskiemu modelowi socjalnemu". To bardzo pojemne pojęcie - mieszczą się w nim prawo pracy i system ubezpieczeniowo-emerytalny, ale także sytuacja demograficzna i imigracja.

Brytyjczycy są przekonani, że obecny obowiązujący w wielu krajach "model socjalny" z wysokim poziomem ochrony socjalnej, wysokimi podatkami i chronionym rynkiem pracy jest nie do utrzymania. Blair tak jest przekonany o wadze tematu, że poprosił kolegów, by w Hampton Court nie rozmawiać o niczym innym.

Wtorkowe wydarzenia w Parlamencie Europejskim pokazują, że próba rozwiązania kwestii modelu socjalnego może się okazać dla Blaira mission impossible, a w najlepszym wypadku - wielogodzinną wymianą poglądów nieprowadzącą do żadnych wniosków.

Komisja pod pręgierzem

We wtorek eurodeputowani wezwali do Strasburga przewodniczącego Komisji Europejskiej José Manuela Barroso oraz komisarza ds. rynku wewnętrznego Charliego McCreevy'ego. I zażądali wyjaśnień, jakie jest stanowisko Komisji Europejskiej w tzw. sprawie Valxholm.

Chodzi o łotewską spółkę budowlaną Laval, która pozwała szwedzki rząd do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Łotysze zarzucają Szwedom, że doprowadzili spółkę do bankructwa, pozwalając związkom zawodowym na zablokowanie kontraktu na budowę szkoły, jaki Laval zdobył w miejscowości Valxholm.

Szwedzcy związkowcy zablokowali budowę, bo spółka płaciła swoim pracownikom (Łotyszom) stawki niższe od obowiązujących w "umowach kolektywnych" między szwedzkimi pracownikami i przedsiębiorcami. Komisja zapowiedziała, że w ewentualnej rozprawie sądowej stanie po stronie Łotyszy, którzy chcieli skorzystać z traktatowej zasady swobody przepływu usług.

Sprawa Valxholm okazała się znakomitym pretekstem dla lewicowych eurodeputowanych, by zaatakować. - Komisja Europejska reprezentuje prawicowy i liberalny nurt polityki europejskiej - stwierdził Martin Schulz, przewodniczący Europejskiej Partii Socjalistycznej. - Nie zgadzamy się, żeby pracownicy szwedzcy byli wypierani ze szwedzkiego rynku pracy przez Łotyszy. Ludzie chcą równouprawnienia i zatrudnienia, ale nie w oparciu o chińskie płace i azjatyckie standardy pracy. Najniższe standardy pracy nie mogą stać się europejskim modelem socjalnym - niemalże krzyczał Schulz. Wtórowali mu inni.

I na nic się zdały tłumaczenia Barroso i McCreevy'ego, że nie krytykują szwedzkich rozwiązań socjalnych, lecz jedynie próbują bronić obowiązujących praw. Lewicy nie przekonali. Natomiast prawica i liberałowie twardo bronili Komisji. - To jest protekcjonizm, a nie europejski model społeczny. W ten sposób Europa nigdy nie będzie w stanie konkurować z Indiami i Chinami - mówił Graham Watson (liberalna frakcja ALDE).

Valxholm ważny jak Cassis de Dijon?

Zdaniem wiceprzewodniczącego europarlamentu Jacka Saryusza-Wolskiego (PO) to, co się stało w Valxholm, może stać się równie ważnym precedensem, jak słynna sprawa Cassis de Dijon, która doprowadziła do otwarcia unijnych rynków na swobodny przepływ towarów. W sprawie Cassis de Dijon Europejski Trybunał Sprawiedliwości w 1979 r. ostatecznie przeciął spór o to, czy państwa członkowskie mogą nie dopuszczać na swój rynek produktów wyprodukowanych legalnie w innym kraju członkowskim. Uznał, że takiego prawa nie mają.

Teraz unijni sędziowie stoją przed podobną decyzją - czy i w jakim stopniu państwa członkowskie mogą ingerować w umowy płacowe pracowników z innego państwa Unii. - Lewicowi deputowani bronią pracowników wbrew ich woli. Pod pretekstem nadzoru socjalnego kryją się protekcjonistyczne i egoistyczne pokusy - mówi Saryusz-Wolski. Jego zdaniem lewica w PE wykorzystała wtorkową debatę, by zadać kolejny cios projektowi dyrektywy usługowej mającej zlikwidować ostatnie bariery na rynku usług w Unii.

Debata pokazała, że jej uczestnicy są potężnie okopani na swoich pozycjach. Część zachodnioeuropejskich polityków zaczyna więc wątpić, czy Hampton Court zakończy się jakimkolwiek rezultatem. - Nie oczekujemy zbyt wiele po tej konferencji - przyznał szef EPL Hans-Gert Poettering. Zdaniem Saryusza-Wolskiego wtorkowa debata pokazała, jak bardzo europejska lewica nie jest jeszcze gotowa przyznać, że bardziej opłaca się ciąć koszty pracy, po to by tej pracy było więcej. - Przy takiej postawie reakcja na efekty globalizacji nastąpi, ale później, i będzie ona bardziej nieprzyjemna.

Copyright © Agora SA