Kilkanaście lat po zakończeniu zimnej wojny rosyjska armia wciąż tkwi po uszy w realiach konfrontacji z burżuazyjnym Zachodem. Jak drwią cywilni eksperci, wrogość generałów wobec zachodnich "przeciwników" wciąż nie pozwala im przyjąć do wiadomości "nowinek", które przyszły do Rosji z Europy i USA.
Choć latem tego roku także rosyjska prasa rozpisywała się o możliwości obejrzenia satelitarnych zdjęć własnego domu za pośrednictwem internetowej przeglądarki Google.com, armia wciąż nie chce się wycofać z zakazu publikowania dokładnych map Rosji. Na sprzedawanych w sklepach mapach nadal można znaleźć celowe zmyłki - np. przesunięcia koryta rzek czy pagórków. Lepiej też nie wierzyć mapom w kwestii dokładnego usytuowania magistratów czy komend milicji, czyli "budynków strategicznych".
Rosyjskim kartografom nie wolno ponadto publikować współrzędnych punktów orientacyjnych (np. gór) z dokładnością większą niż 100 m. Sęk w tym, że te współrzędne od lat można określać za pomocą systemu nawigacji satelitarnej GPS, którego odbiorniki są obecnie wmontowywane do nowoczesnych telefonów komórkowych czy nawet zegarków.
Jak na to "zagrożenie" odpowiada Rosja? Otóż wszystkie dokładniejsze aparaty GPS są tu zakazane, a na prowincji nadal zdarza się, że ich właściciele płacą kilkusetdolarowe grzywny.
- Armia żyje przeszłością, ale tego absurdu nie można tolerować - ogłosił w lipcu tego roku rosyjski minister gospodarki German Gref i wraz z kilkoma kolegami z rządu wystosował prośbę o "uwolnienie map" do prezydenta Władimira Putina. Opór i wpływy wojska są jednak potężne, bo kremlowscy urzędnicy wciąż milczą, a wydawnictwa nadal wypuszczają na rynek kartograficzne fałszywki.
W sprawę map z pewnością nie angażuje się sam prezydent Putin i dlatego poirytowani ministrowie pozwolili sobie na "prawne sztuczki", by obejść wojskowe zakazy. Jak twierdzi Jelena Zwieriewa z tygodnika "Profil", rząd jeszcze w tym tygodniu ma obciąć budżet państwowej agencji kartograficznej i przekazać je instytucji niezależnej od wojska (i nieobjętej wojskową jurysdykcją), by ta sporządziła prawdziwe mapy Rosji.
Jak te decyzje przyjmą generałowie? Wydaje się, że sprawa map chwilowo zeszła w armii na drugi plan, a wszyscy znaczniejsi sztabowcy zajmują się rosyjskim myśliwcem, który przed kilkunastoma tygodniami rozbił się na Litwie. - Litwini mówią, że przesłuchiwany przez nich pilot zmienia zeznania. Najpewniej uczestniczył w ćwiczeniach akcji "odbijania obwodu kaliningradzkiego z rąk NATO" i dlatego kręci. Wszyscy wiedzą, że NATO nigdy nie napadnie na Kaliningrad, ale i tu rosyjska armia nie zauważa, jak bardzo zmienił się świat - mówi ekspert ds. wojskowości Paweł Felgengauer.