Merkel wciąż z szansami na kanclerza

Trwa wojna nerwów pomiędzy CDU i SPD. Szefowa chadeków Angela Merkel wciąż ma szansę na zostanie pierwszą w historii Niemiec panią kanclerz

Gdy tydzień temu w wieczór wyborczy telewizje podały, że chadecja mimo zwycięstwa osiągnęła jeden z najniższych wyników w historii, komentatorzy przepowiadali rychły koniec pięcioletnich rządów Angeli Merkel w CDU. - To druzgocąca porażka, Merkel z niej się nie podniesie. To koniec jej marzeń o kanclerskim fotelu - zapowiadał Heribert Prantl, komentator dziennika "Süddeutsche Zeitung".

Faktycznie, wszystko na to wskazywało. Kilka godzin później oszołomiona Merkel tylko przewracała oczami, gdy podczas debaty telewizyjnej kanclerz Gerhard Schröder dosłownie śmiał jej się w twarz, twierdząc, że jako zwycięzca nie zamierza opuszczać stanowiska. Publicyści zaś zaczęli się licytować, który z baronów CDU, czyli wpływowych premierów rządów landowych, przejmie schedę po Merkel.

Jeśli wierzyć sondażom, jeszcze na początku lata na chadeków chciał głosować co drugi Niemiec. 18 września koalicja CDU/CSU zdobyła jednak niewiele ponad 35 proc. głosów. Tuż po ogłoszeniu wyników komentatorzy za tak drastyczną stratę winili medialny wizerunek szefowej CDU. W porównaniu z tryskającym energią, elokwentnym Schröderem Merkel faktycznie wypadała kiepsko. Spięta, z kamienną twarzą i lekko sepleniąc, recytowała formułki z programu wyborczego.

Wyrzucał jej to nawet najbliższy sojusznik. - O naszych planach mówiła lodowatym tonem - grzmiał Edmund Stoiber, premier Bawarii i szef CSU. Ale czy medialne kompetencje rzeczywiście przeważyły szalę zwycięstwa? Przecież okropna fryzura Angeli Merkel i jej sztywność od dawna są tematem politycznych anegdot.

Wydaje się, że wyborczą klęskę Merkel przypieczętowało to, co wcześniej było jej siłą - jej odmienność, wręcz niedopasowanie do politycznych standardów obowiązujących na niemieckiej scenie politycznej.

Do polityki Merkel weszła dzięki swojemu NRD-owskiemu pochodzeniu. Helmut Kohl, mianując ją ministrem ds. rodziny, chciał udowodnić, że słyszy głos Niemców Wschodnich. Z tego samego powodu Merkel przejęła w 1998 r. schedę po Kohlu.

Wybór młodej kobiety, rozwódki, protestantki i na dodatek Ossie (czyli Niemki ze wschodu) okazał się trafny. Merkel skutecznie odbudowywała społeczne zaufanie do CDU i umacniała swoją pozycję w partii.

Objęciu przez chadecję władzy w Niemczech w wyborach 2002 roku przeszkodziła już tylko wielka powódź i wojna w Iraku. Obydwa wydarzenia zręcznie wykorzystał w kampanii wyborczej Gerhard Schröder i minimalną większością głosów przedłużył rządy SPD.

W tegorocznej kampanii Merkel dalej lansowała swą odmienność. Gdy Schröder mówił o społecznej sprawiedliwości, w chłodnym analitycznym umyśle Merkel - bądź co bądź, doktora fizyki - rodziły się radykalne sposoby wyjścia z gospodarczego kryzysu, które później elektryzowały Niemcy.

Merkel zakładała, że obetnie płacone przez pracodawców podatki, jednocześnie podnosząc VAT, co zaowocuje zwiększeniem liczby miejsc pracy. Gdy za każde dziecko w rodzinie Niemcy będą płacili składkę emerytalną mniejszą o 50 euro - tłumaczyła Merkel - zacznie się zmniejszać zagrożenie związane z ujemnym przyrostem naturalnym. Gdy wreszcie każdy Niemiec zapłaci 25-proc. podatek i zniesione zostaną wszystkie ulgi, skończy się problem budżetowego deficytu.

A przy tym szefowa CDU ciągle powtarzała: - Niemcy muszą być lepsi, bardziej konkurencyjni, lepiej wykształceni. Przywykły do komfortu naród na kilka dni przed wyborami po prostu się wystraszył. Radykalność Merkel zamiast budzić nadzieję na powodzenie reform, zaczęła rodzić niepewność.

Niemcy zaczęli wątpić, czy wychowana w NRD Merkel rozumie wagę zachowania zdobyczy państwa socjalnego - fundamentu powojennych Niemczech - skoro poznała jego zalety dopiero po zjednoczeniu kraju. Dlatego właśnie tak wielu sympatyków chadecji niespodziewanie poparło liberalną FDP. Według socjologów CDU/CSU straciła w ten sposób przeszło 1,2 mln głosów, a kilkaset tysięcy ich zwolenników w ogóle nie zagłosowało.

A jednak od wyborów minął już tydzień, a egzekucja pani Merkel nadal jest odkładana. Jej pozycja w partii wydaje się silna jak nigdy dotąd. Deputowani stoją za nią murem, a chadeccy baronowie publicznie deklarują, że fotel kanclerza ich nie interesuje. Szum niezadowolonych słychać jak na razie tylko z bawarskiej CSU. Z drugiej jednak strony Stoiber deklaruje, że chce zostać ministrem w nowym rządzie.

Po fatalnej wyborczej niedzieli chadecji udało się odzyskać inicjatywę. Dziś większość komentatorów w Niemczech uważa, że bez czarnych (od koloru partyjnego CDU) rządzenie Niemcami nie jest możliwe. FDP odrzuciła ofertę Schrödera budowania koalicji, a wejście SPD w koalicję ze skrajnie populistyczną Nową Lewicą po prostu nie wchodzi grę.

Angela Merkel tymczasem wciąż ma możliwość wyboru. Może to być np. koalicja jamajska (od partyjnych kolorów CDU, FDP i Partii Zielonych). W piątek Zieloni obwieścili, że z chadekami nie będą rozmawiać, ale już w sobotę Renate Kunast, jedna z liderek Zielonych, mówiła, że partia powinna kontynuować negocjacje z chadekami.

Ostateczne decyzje Zielonych zależą od tego, kto wygra schedę po szefie dyplomacji i liderze partii Joschce Fischerze, który kilka dni temu odsunął się w cień. A jest faktem, że współpraca z CDU pozwoliłaby Zielonym zakończyć długi okres podporządkowania socjaldemokratom. Związany z Zielonymi publicysta Oswald Metzger nieprzypadkowo przekonuje, że program tej partii jest w wielu punktach zbieżny z planami liberałów.

Wiele dzieje się też w sprawie wielkiej koalicji CDU/CSU z SPD. Słabnie upór socjaldemokratów, by w takiej koalicji to Gerhard Schröder był szefem rządu. - Schröder nie musi być kanclerzem - deklarował kilka dni temu wpływowy burmistrz Berlina z SPD Klaus Wowereit. Wsparli go inni wpływowi działacze SPD, premier Nadrenii Palatynatu wprost powiedział, że "program koalicyjnego rządu jest ważniejszy od personaliów".

Pytanie tylko, czy Merkel wytrzyma rozpętaną przez Schrödera wojnę nerwów i zmusi SPD do ustępstw. I co stanie się, jeśli SPD odmówi wejścia do rządu pod jej przewodnictwem.

Jedną z dyskutowanych opcji jest wprowadzenie na wzór izraelskich rządów z lat 80. zasady rotacji na stanowisku kanclerza: dwa lata rządem kierowałby Schröder, dwa lata Merkel. Jak na razie wszyscy odrzucają jednak ten scenariusz.

Inna opcja to budowanie wielkiej koalicji bez udziału Merkel i Schrödera. Kanclerzem mógłby zostać Christian Wulff, ceniony chadecki premier Dolnej Saksonii, a jego zastępcą Peer Steinbruck, były socjaldemokratyczny premier Nadrenii Północnej Westfalii. Sęk w tym, że sobotę Wulff zaprzeczył, by interesowała go przeprowadzka do Berlina. To kolejny dowód na to, że wieści o politycznej śmierci Angeli Merkel są przedwczesne.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.