Dlaczego nikt nie chce iść z nową lewicą

Kiedy zachodnioniemiecki socjaldemokrata Oscar Lafontaine i Georg Gysi, wieloletni szef wschodnioniemieckiej postkomunistycznej PDS, rok temu zakładali nową partię, nikt chyba nie przypuszczał, że ugrupowanie to aż tak namiesza w wyborach

Angela Merkel i Gerhard Schröder są dziś w patowej sytuacji, więc chcą rozmawiać o koalicji ze wszystkimi, tylko nie z nową lewicą nazywającą się Partią Lewicy. Powstała z fuzji PDS, spadkobierczyni NRD-owskiej partii komunistycznej SED, z Alternatywą Wyborczą - Sprawiedliwość Społeczna (WASG) utworzoną rok temu przez secesjonistów z SPD. Początkowo traktowana z lekceważeniem, na krótko przed wyborami w sondażach miała już kilkanaście procent poparcia, a w byłej NRD nawet 30 proc.

Jak uzyskała taką popularność? Dzięki populistycznym hasłom antyimigranckim, planom podwyższenia podatków dla najbogatszych, by zyskać pieniądze na tworzenie nowych miejsc pracy. I żądaniom, by rząd Schrödera wycofał się z tych reform, które uderzają w najbiedniejszych.

Ugrupowanie Gysiego i Lafontaine'a, który sześć lat temu był krótko ministrem finansów w pierwszym rządzie Schrödera i szefem SPD, ostro atakowało socjaldemokratów i nie stroniło od przypochlebiania się nacjonalistom, a nawet od stosowania ich retoryki. - Rząd nie może dopuścić do tego, aby ojcowie rodzin i kobiety tracili pracę, dlatego że cudzoziemscy robotnicy odbierają im miejsca pracy - wykrzykiwał Lafontaine na jednym z wieców. Neonazistowska formacja NPD uznała nawet, że warto wstępować do nowej partii, gdyż - jak wynika ze słów Lafontaine'a - "możliwa jest z nią narodowa działalność opozycyjna".

Lewicowy radykalizm nowej lewicy przekonał ponad 8 proc. Niemców (w Saarbrücken, skąd pochodzi Lafontaine 26,2 proc.). Teraz Partia Lewicy najpewniej przejdzie do opozycji, by krzykliwie podawać w wątpliwość wszelkie posunięcia nowego rządu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.