Dyplomata USA ratuje Marokańczyków i spotyka się z pułkownikiem Kaddafim

Amerykańska dyplomacja święci triumfy na Saharze. Senator Richard Lugar przyczynił się do uwolnienia 404 marokańskich jeńców wojennych przez Front Polisario, a libijski przywódca pułkownik Kaddafi, niegdysiejszy wróg Ameryki, zaprasza do siebie Busha

Uwolnieni Marokańczycy byli jeńcami wojennymi o najdłuższym na całym świecie stażu. Niektórzy z nich spędzili w prymitywnych obozach na pustyni ponad 20 lat. Są ostatnimi ofiarami konfliktu o byłą hiszpańską kolonię, Saharę Zachodnią. Front Polisario, komunizujący ruch saharyjskich Nomadów, który ich przetrzymywał, od 1973 roku walczy o jej niepodległość, najpierw z Hiszpanią, a potem z Mauretanią i Marokiem.

404 więźniów zapakowano w czwartek do dwóch amerykańskich samolotów wojskowych w algierskim Tindouf, gdzie znajduje się baza Polisario. Operacji na miejscu przyglądał się Amerykanin Richard Lugar, szef senackiej komisji spraw zagranicznych, który negocjował ich uwolnienie. - Mam nadzieję, że Algieria i Maroko wykorzystają ten budujący moment, żeby rozwiązać wreszcie problem Sahary Zachodniej - mówił.

Dokładnie 30 lat temu Hiszpanie zgodzili się na referendum w sprawie przyszłości swojej kolonii. Jednak w listopadzie 1975 r. król Maroka Hassan II poprowadził Zielony Marsz, w którym 300 tys. jego poddanych zajęło większość Sahary Zachodniej. Jej południowe krańce przypadły Mauretanii. Hiszpanie opuścili pustynną kolonię bez walki i bez żalu, ale komunizujący Front Polisario proklamował Saharyjską Arabską Republikę Demokratyczną. Szybko wykurzył z kraju Mauretańczyków, ale wojna partyzancka z Marokiem trwała aż 16 lat. Front popierała Algieria, a kibicowały mu kraje bloku radzieckiego. W 1991 r. z pomocą ONZ wynegocjowano rozejm, którego jednym z postanowień było przyszłe referendum w sprawie przyszłości Sahary.

Jednak do referendum nigdy nie doszło, a Sahara Zachodnia jest do dziś administrowana przez Marokańczyków. Kilka tysięcy partyzantów Polisario schroniło się w Tindouf, tuż za granicą algierską. Przez lat 90. przetrzymywali tam około dwóch tysięcy marokańskich jeńców, chcąc w ten sposób wymusić obiecane referendum. Stopniowo więźniowie byli jednak zwalniani, a w zeszłym tygodniu wyszli na wolność ostatni.

- Jestem bardzo szczęśliwy - opowiadał pilot zestrzelonego marokańskiego myśliwca, którego Front Polisario więził 25 lat, dwa miesiące i 25 dni. - Przez 17 lat nie miałem żadnego kontaktu z rodziną. Potem pozwolili mi pisać do niej dwa listy rocznie, nie dłuższe niż 11 linijek. To był koszmar.

Koniec koszmaru więźniów nie przybliża jednak rozwiązania politycznego klinczu. Senator Lugar spotykał się w zeszłym tygodniu z marokańskim królem Mohammedem VI, który ani myśli rezygnować z Sahary, a partyzantom Polisario oferuje tylko "rozległą autonomię".

Z Maroka specjalny wysłannik prezydenta Busha poleciał do Trypolisu, który w latach 80. bombardowały samoloty USA. Dziś libijski przywódca pułkownik Muammar Kaddafi jest już niemal przyjacielem Ameryki. W 2003 r. Libia wyrzekła się broni masowego rażenia i przyznała do podłożenia bomby w samolocie PanAmu, który wybuchł nad szkockim Lockerbie w 1988 r. Trypolis zgodził się wypłacić odszkodowania rodzinom 270 ofiar zamachu.

Wczoraj pułkownik Kaddafi zaprosił prezydenta Busha i sekretarz obrony Condoleezzę Rice do odwiedzenia swojego kraju. Senator Lugar mówił, że postępy Kaddafiego doprowadzą do skreślenia Libii z amerykańskiej listy krajów popierających terroryzm i zniesienia sankcji gospodarczych. Stwierdził, że oba kraje chcą otworzyć swoje ambasady w Waszyngtonie i Trypolisie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.