Czy w Azji możliwe jest pojednanie - komentarz Marii Kruczkowskiej

Kanclerz Schröder mógł uczestniczyć w obchodach 60. rocznicy lądowania w Normandii i wybuchu Powstania Warszawskiego. Trudno sobie natomiast wyobrazić premiera Koizumiego na obchodach rocznicy zakończenia II wojny światowej w Korei czy w Chinach, dwóch ofiar japońskiej agresji.

Zresztą w Japonii główne uroczystości związane z 60. rocznicą końca wojny odbyły się wcześniej - 6 i 9 sierpnia obchodzono tam zrzucenia bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Większość Japończyków nie łączy tragedii Hiroszimy i Nagasaki z wcześniejszą agresją japońską; widzą siebie nie jako najeźdźcę, lecz ofiarę.

A sąsiedzi nie wierzą w japoński żal za wojnę. Spór o świątynię Jasukuni i o regularne wizyty składane tam przez japońskiego premiera, spór o historię to wierzchołek góry lodowej. W przeciwieństwie do Europy w Azji Wschodniej zimna wojna wcale się nie zakończyła. Trwa na Półwyspie Koreańskim i w Cieśninie Tajwańskiej. Zaś stające się regionalnym mocarstwem Chiny pragną zająć miejsce Japonii i coraz częściej grają nacjonalistyczną kartą. Azja Wschodnia żyje w innym czasie historycznym niż Europa, a rywalizujące ze sobą państwa grają ze sobą ostro.

Ile czasu musi upłynie, by tak jak 6 czerwca 2004 r. w Normandii czy 1 sierpnia 2004 w Warszawie zwycięzcy i pokonani w Azji wspólnie obchodzili wojenne rocznice? W ogóle się na to nie zanosi.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.