Putin skrytykował organizacje pozarządowe

Władimir Putin wygraża rosyjskim organizacjom pozarządowym. Twierdzi, że część z nich ?uprawia politykę za zagraniczne pieniądze?. - To zapowiedź zaostrzenia walki z opozycją - twierdzi deputowany Władimir Ryżkow

Złowrogi cień Sorosa

Współpraca organizacji pozarządowych z zagranicą jest prawdziwą obsesją rosyjskich władz od czasu pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. Wielu kremlowskich polityków do dziś bowiem tłumaczy (a część z nich chyba nawet w to wierzy), że społeczny protest przeciw sfałszowanym wyborom na Ukrainie i sukces Wiktora Juszczenki powiodły się wyłącznie dzięki finansowaniu z Zachodu.

Sam Putin już wielokrotnie grzmiał przeciw próbom wpływania "z zewnątrz" na rosyjską politykę, ale dość rzadko tak bezpośrednio wytykał palcem organizacje pozarządowe, a nie np. liberalne partie oskarżane o zbyt bliskie związki z oligarchami-emigrantami. - Wiemy, że niektóre takie organizacje prowadzą działalność polityczną. Jak każdy kraj nie zamierzamy tego tolerować - mówił wczoraj rosyjski prezydent.

Kiedy w maju 2004 r. Putin oskarżył dotowane z Zachodu organizacje, że "nie służą dobru obywateli", reakcja była szybka - kilkanaście dni później służby podatkowe zaczęły nękać British Council. O co chodzi tym razem? W Rosji działa kilkaset grup wspomaganych przez organizacje z Europy Zachodniej i USA. Część z nich wyręcza rosyjskie państwo w walce z AIDS, inne zajmują się bezdomnymi czy też przemocą w rodzinie. Najbardziej narażone na rosyjskie restrykcje są jednak instytucje, których celem jest wspomaganie budowy społeczeństwa obywatelskiego - współfinansują niektóre niezależne media, dokładają do czynszów płaconych przez rosyjskie organizacje obrony praw człowieka, dorzucają się do pensji adwokatów udzielających darmowych porad prawnych. Rzeczywiście wspomagają więc obywatelską niezależność i to - jak się wydaje - wzbudza tak ogromną irytację Kremla.

Atak na organizacje pozarządowe stawia Kreml w jednym rzędzie z niektórymi autorytarnymi przywódcami krajów byłego ZSRR. Ze strachu przed rewolucyjną falą, która zaczęła się w 2003 r. w Gruzji, przepędzają ze swych krajów zachodnie fundacje. Wrogiem numer jeden jest George Soros i jego Open Society Institute (OSI) - pracownicy OSI zostali zmuszeni do opuszczenia Białorusi, teraz wskutek urzędniczych nacisków wyprowadzają się też z Uzbekistanu. Czy o Sorosu myślał też wczoraj Putin? - W naszym przekonaniu pieniądze Sorosa idą także w Rosji na politykę - tłumaczył wczoraj prokremlowski politolog Wiaczesław Nikonow.

Zdaniem niezależnego deputowanego Władimira Ryżkowa pogróżki Putina to zapowiedź zaostrzenia walki z niewygodnymi politykami i działaczami obrony praw człowieka. Sam Putin jak gdyby nigdy nic deklarował jednak wczoraj przywiązanie do niezależnych instytucji obrony praw człowieka, co jest zgodne z nową modą w rosyjskiej polityce, która każe wszystkim i wszędzie mówić o prawach człowieka. Czy szczerze? - Rosyjskie organizacje społeczne dostają z Zachodu grosze. Możemy je z powodzeniem zastąpić rządowymi grantami. Tylko nie myślcie, że władza chce was kupić - przekonywał wczoraj rosyjskich działaczy Putin.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.