By wydobyć Afrykę z pułapki, trzeba zainwestować w wiele dziedzin jednocześnie

O pomocy dla Afryki i sposobach wyciągnięcia kontynentu z biedy przed szczytem G8 mówi Simon Maxwell, dyrektor niezależnego brytyjskiego Instytutu Rozwoju Krajów Zamorskich.

Dominika Pszczółkowska: Sytuacja w Afryce jest okropna od dawna. Dlaczego Tony Blair właśnie teraz czyni z pomocy dla Afryki jeden ze swych priorytetów?

Simon Maxwell*: Są dwa powody, dlaczego powinniśmy teraz martwić się Afryką. Pierwszym jest fiasko rozwoju kontynentu. Afryka nie tylko nie zbliża się do milenijnego celu, jakim było zredukowanie biedy o połowę do 2015 roku, lecz się od niego oddala. Ponad 30 proc. dzieci ma uszkodzone mózgi z powodu niedożywienia. Drugi powód jest taki, że nie jest w interesie bogatych krajów, by któryś z regionów świata był aż tak bardzo w tyle. W zglobalizowanym świecie pojawiają się nowe zagrożenia: błyskawiczne rozprzestrzenianie się chorób, migracje, niestabilność rozlewająca się poza granice jednego państwa, według niektórych także terroryzm.

Dlaczego Brytyjczycy biorą się do tego właśnie teraz? Zbiegły się trzy czynniki: wola polityków, dobry pomysł i presja ze strony opinii publicznej. Brytyjczycy uważają tę kwestię za jedną z najważniejszych.

Czym plan wymyślony przez powołaną przez Blaira Komisję dla Afryki, różni się od poprzednich, które zwykle nie przynosiły pożądanych efektów?

- W tym roku ukazały się dwa duże raporty o rozwoju - autorstwa Komisji dla Afryki i raport milenijny firmowany przez prof. Jeffreya Sachsa z Harvardu. Oba zawierają ten sam wniosek: Afryka jest w pułapce i jeśli jednocześnie nie zainwestuje się w wiele rzeczy, nie wydostanie się z niej. Np. rolnicy nie będą wprowadzać nowych technologii, bo drogi są tak złe, że nie ma jak dostarczyć produktów na rynek. W Ugandzie koszty transportu są tak wysokie, że dla przemysłu tekstylnego oznaczają równowartość 80-proc. podatku. Handlowcy nie zainwestują w hurtownie, bo nie ma czym handlować; nie ma wystarczającej liczby wykształconych ludzi itd. Trzeba zainwestować w wiele dziedzin jednocześnie.

Komisja dla Afryki twierdzi, że najpierw kontynentowi trzeba zapewnić więcej ludzi z wyższym wykształceniem.

- W państwach zwanych wschodnioazjatyckimi tygrysami co najmniej 30 proc., a w niektórych krajach nawet 70 proc. młodych kształci się na poziomie uniwersyteckim. W Afryce, pomijając RPA, ten odsetek wynosi mniej niż 5 proc. Jeśli miałby się tam rozwijać biznes, to nie ma ludzi, których mógłby zatrudniać.

Komisja uznała, że jednym z priorytetów powinno być wprowadzenie w Afryce powszechnej opieki społecznej. W skrajnych przypadkach, a te w Afryce są częste, dbałaby o dostarczenie jedzenia. Jej długofalowym celem byłoby zapewnianie pracy jak największej liczbie ludzi.

W latach 80. pracowałem w Etiopii. Gdy nadeszła katastrofalna susza, ludzie, by przeżyć, wyprzedawali towary luksusowe, potem trzodę, a na samym końcu rozbierali swe domy i próbowali sprzedawać belki na opał. Gdy dojdzie się do takiego dna, bardzo trudno się podźwignąć. W Afryce niedożywieniu można zapobiegać za ok. 20 dol. rocznie na osobę.

Jak miałaby działać ta opieka społeczna?

- Np. zajmować się wysyłaniem żywności do głodujących krajów. Ale trzeba uprzedzać takie kataklizmy - jeśli nadchodzi susza np. organizować roboty publiczne, by ludzie mieli zatrudnienie. Organizować system emerytalny.

Kto miałby to wszystko zrobić: zainteresowane kraje czy Zachód?

- Trzeba działać z pomocą zainteresowanych rządów, bo inaczej pomoc jest bardzo chaotyczna. Wszystkie kraje afrykańskie tworzą teraz strategie zmniejszenia obszaru biedy i to działa w państwach mających skuteczne rządy. W innych trzeba znaleźć alternatywne sposoby.

Opieki społecznej, która zlikwidowałaby biedę, nie udało się stworzyć ani w Polsce, ani w Wielkiej Brytanii. Uda się to w Afryce?

- Potrzebne w Afryce sumy są bardzo małe. By to sobie uświadomić, wystarczy porównać, ile dni musi pracować Brytyjczyk, by zarobić tyle, co Etiopczyk przez cały rok. Gdy pierwszy raz to liczyłem dekadę temu, odpowiedź wynosiła: do czasu herbaty [five o'clock] 4 stycznia. Ten czas się skraca i dziś wynosi do czasu herbaty 2 stycznia.

Jeśli porównamy wydatki brytyjskiego budżetu to okaże się, że rocznie przypada na obywatela 10 tys. funtów, a w Afryce wskaźnik ten wynosi 50-100 funtów. Naprawdę wydając bardzo niewiele dodatkowych pieniędzy, możemy bardzo wiele zmienić. Programy robót publicznych sprawdziły się już w niektórych regionach Indii za czasów kolonialnych.

W raporcie Komisji podkreśla się, że konieczne są nakłady publiczne, bo prywatne inwestycje zagraniczne w Afryce, inaczej niż np. w Polsce, się nie sprawdzają. Nie przyczyniają się do tworzenia miejsc pracy czy infrastruktury. Dlaczego?

- Polska na początku procesu transformacji była w zupełnie innej sytuacji niż Afryka: mieliście infrastrukturę, wykształconą siłę roboczą, system handlu, byliście blisko UE.

Ale jest wiele różnych Afryk. Niektóre afrykańskie państwa się rozwijają, np. Botswana z bardzo biednego kraju zmieniła się w kraj o średnich dochodach. Przemysł tekstylny w RPA bardzo skorzystał z amerykańskiej ustawy dotyczącej ceł, która zachęca do tworzenia miejsc pracy w tej branży w Afryce. Sukcesy ma ogrodnictwo w Kenii, które dostarcza kwiaty i warzywa na europejski rynek. Gospodarka Mozambiku rozwija się w tempie ponad 7 proc. rocznie. Afryka nie jest beznadziejnym przypadkiem.

Dziś mówi się o darowaniu długów i pomocy finansowej dla Afryki, lecz jest jeszcze trzecia kwestia: dostępu produktów z Afryki do bogatych rynków. UE dyskutuje teraz, jak powinna wyglądać jej polityka rolna. Co musiałoby się w niej zmienić, by kraje afrykańskie mogły łatwiej sprzedawać swoje produkty w Europie?

- Wspólna Polityka Rolna oznacza subsydia, dzięki którym europejscy rolnicy produkują więcej, a to obniża ceny na światowych rynkach. Są też bariery wejścia na europejski rynek w postaci ceł czy kwot importowych. Jest jednak także wiele koncesji dla najbiedniejszych krajów, np. zasada "wszystko oprócz broni", która głosi, że najbiedniejsze kraje mogą eksportować do UE bez cła wszystko oprócz broni. Nie należy więc wyciągać łatwego wniosku, że gdybyśmy zlikwidowali unijną politykę rolną, na pewno pomogłoby to producentom w Afryce. W niektórych przypadkach tak by było, np. subsydia bogatych krajów do bawełny oznaczają wielkie straty dla producentów w Afryce. Całkowita liberalizacja spowodowałaby jednak, że byliby także przegrani, np. producenci cukru w Mozambiku i Swazilandzie, którzy dziś są traktowani preferencyjnie.

Afryka skorzystałaby na pełnej liberalizacji ok. 20 mld dol. rocznie, ale to tylko 5 proc. jej PKB. Dopóki Afryka nie będzie miała odpowiednich zdolności produkcyjnych, nie będzie mogła w pełni konkurować na światowym rynku.

Grupa G8 zdecydowała już, że anuluje długi od kilkunastu do kilkudziesięciu państw i zwiększy pomoc. Czy podczas szczytu w Szkocji dojdzie do jeszcze jakichś ważnych ustaleń?

- Moim zdaniem nawet jeśli nic nowego nie uzgodnią, decyzje z ostatnich tygodni są i tak fundamentalne. Jeśli jeszcze coś dorzucą, tym lepiej.

Simon Maxwell jest szefem niezależnego brytyjskiego Instytutu Rozwoju Krajów Zamorskich (Overseas Development Institute), który zajmuje się badaniami dotyczącymi rozwoju biednych krajów

Copyright © Agora SA