Chińska wojna chłopska

Armia bandytów, która pacyfikuje oporną wieś, trupy przechowywane w zamrażalnikach jako dowód rzeczowy. To tylko jeden z epizodów trwającej się w Chinach chłopskiej wojny z wywłaszczeniami

Mężczyźni, niektórzy w kamuflażu, uzbrojeni w łomy, pałki z nasadzonymi na czubku szpikulcami i w strzelby atakują namiotowisko na skraju wsi i jego mieszkańców - protestujących chłopów. Rozganiają wieśniaków kijami, okładają leżących, podkładają ogień pod szałasy. Chłopi bronią się, rzucając w nich kamieniami i grudkami ziemi.

Pole pod węgiel

Bitwa rozegrała się 11 czerwca w prowincji Hebei, 200 km na północ od Pekinu. Kilkuset oprychów wynajął inwestor działający ręka w rękę z lokalnymi władzami, by przegonić rolników. Ci nie chcieli go wpuścić na pola, które zostały im odebrane i przeznaczone na budowę składowiska węgla dla miejscowej elektrowni.

Chłopom oferowano śmiesznie niskie odszkodowanie, którego nie przyjęli. Poza ziemią, którą państwo im przydziela na 30 lat w użytkowanie, niczego nie mają. W geście rozpaczliwego protestu wykopali rowy wokół pól, rozstawili warty i od roku trzymają straż na nadanych im gruntach.

Gdy w kwietniu próbowała ich wypędzić grupa 20 wynajętych bandytów, przepędzili ją bez trudu. Sześć tygodni później napastników było już 300.

W bitwie zginęło sześciu rolników. Ich krewni kupili zamrażalniki i zamierzają trzymać ciała zabitych jako dowody rzeczowe w śledztwie. Wieśniacy wzięli też zakładnika, którego trzymali w specjalnie wykopanym dole i który przyznał się, że był kelnerem, ale stracił pracę. Więc kiedy zaproponowano mu 16 dol. dziennie za udział w zajeździe na wieś, zgodził się.

O pacyfikacji byłoby głucho, gdyby nie czterominutowy film wideo, który nakręcił jeden z protestujących. Film został przekazany korespondentowi "Washington Post" i trafił do internetu. Na zdjęciach, które pokazały zachodnie telewizje, chłopi demonstrują broń odebraną bandytom: piki, strzelbę, kije.

Jednak pierwszą gazetą, która opisała bitwę, nie był amerykański dziennik, ale "Pekińskie Wiadomości", które napisały obszerną i wiarygodną relację. Tydzień po wydarzeniu, o którym jest w Chinach głośno, policja aresztowała 22 podejrzanych i postawiła zarzuty ludziom, którzy wynajęli opryszków.

Rozruchy są wszędzie

Starcie w prowincji Hebei jest tylko epizodem w toczącej się wojnie o ziemię. Nie ma dnia, by w jakimś zakątku Chin chłopi nie pikietowali, nie rozwieszali transparentów i nie składali petycji. Jedna z partyjnych gazet twierdzi, że w 2003 r. w Chinach miało miejsce 58 tys. rozruchów na tle społecznym. Najwięcej z nich dotyczy wywłaszczeń i eksmisji. Większość kończy się bez rozlewu krwi, ale niektóre przekształcają się w prawdziwe bitwy.

W tym roku we wschodniej prowincji Zhejiang tysiące chłopów zmierzyło się z setkami policjantów i zmusiło ich do ucieczki. Wieś nie zgadzała się na dalszy rozwój miejscowej strefy przemysłowej z kilkoma fabrykami chemicznymi, które zatruwały okolicę.

Rok wcześniej 100 tys. wywłaszczonych chłopów syczuańskich zajęło teren projektowanej tamy i uwięziło I sekretarza partii w prowincji Syczuan, gdy ten przyjechał na wizję lokalną.

W Pekinie od trzech tygodni protestują mieszkańców podmiejskiej wsi Maxingzhuang, gdzie ma powstać olimpijski kompleks wodny z basenem. Mieszkańcom Maxingzhuang kazano się wynieść, proponując groszowe odszkodowanie. "Popierajmy olimpiadę, znajdźmy nowe miejsce życia dla rolników, którzy utracili ziemię" - głosi transparent umieszczony na miejscu, gdzie w 2008 r. odbędą się igrzyska.

Nieszczęsna wieś

W powiatach i gminach urzędnicy produkują raporty, z których wynika, że na wsi żyje się coraz lepiej. Jest inaczej. Na wsi mieszka 60 proc. społeczeństwa, 780 mln ludzi, których warunki życiowe nijak się mają do standardów 400 mln mieszkańców miast.

To "jeden kraj, dwa systemy" - wieś i miasto mają inne prawa, systemy meldunkowe odgradzające jednych od drugich. Wieś dostarcza miastu tanią żywność, ale nie dostaje nic w zamian. Tak to wymyślono za Mao Zedonga i tak zostało do dziś, choć obecna ekipa próbuje system zmienić.

Chłopi są nieporównanie gorzej wyedukowani, leczeni, odżywiani niż ludzie w miastach, a są jedynie długoterminowymi użytkownikami. Panem Bogiem jest dla nich gminny urzędnik, który rozdziela grunty i może decyzję zmienić na ich niekorzyść.

Ziemi uprawnej jest w Chinach za mało. 22 proc. ludności świata musi się wyżywić z 7 proc. światowych zasobów ziemi ornej, a trzeba wiedzieć, że chińskie rolnictwo jest prymitywne, nękane suszami i powodziami. Przeciętne gospodarstwo to blisko jedna trzecia hektara i stale go ubywa, bo miasta rozrastają się, potrzebne im są grunty pod kompleksy przemysłowe, osiedla, obiekty sportowe, drogi. Kiedy inwestor dogaduje się z urzędnikami i zamienia grunty orne na tereny pod budowę, chłopi nie mają nic do gadania. Urzędnicy kontrolują policję i sądy, więc jeśli ktoś protestuje, trafia do więzienia jako wichrzyciel.

Chińczycy z miasta mało wiedzą o sytuacji wsi. Zapewne dlatego bestsellerem stała się książka o nudnawym tytule "Studium o chińskich chłopach", opis wyzyskiwanej wsi i bezlitosnych, skorumpowanych urzędników w prowincji Anhui. Po miesiącu książka została objęta zakazem i wycofana z księgarni. Ale mimo zakazu w pirackim wydaniu, tzw. trzecim obiegu, rozeszło się, jak się szacuje, 8 mln egzemplarzy. Zakazaną książkę widziałam tej zimy co krok w pekińskich przejściach podziemnych.

Rok temu autor "Studium" mówił w Radiu Wolna Azja, że problem chińskich chłopów jest problemem światowym, bo chińscy wieśniacy stanowią 40 proc. światowej populacji wsi. W dobie globalizacji i szybkiego wzrostu gospodarczego Chin wieśniacy ruszyli do fabryk i w tym momencie ich problem stał się problemem świata. Już ponoć 200 mln wieśniaków pracuje za grosze w przemyśle, który niszczy zagraniczną konkurencję, zalewając świat tanimi podkoszulkami, sedesami i telewizorami. Póki na chińskiej wsi sytuacja nie zacznie się poprawiać, ten proces będzie trwał.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.