Wciągnijmy Bałkany do Europy - postulują europejscy eksperci i politycy

Na południowym-wschodzie Europy powstaje niebezpieczna czarna dziura - alarmują autorzy międzynarodowego raportu o zachodnich Bałkanach. Ich zdaniem UE musi szybko otworzyć się na kraje z regionu, a jeszcze szybciej zmienić metody uprawiania tam polityki

Punktem wyjścia raportu jest anegdota o poczcie w Sarajewie, której mury stały się polem walki graficiarzy w połowie lat 90., podczas wojny domowej w Bośni. Najpierw pojawił się na niej napis: "Tu jest Serbia!", potem "Tu jest Bośnia!". Pod spodem ktoś przytomnie dopisał: "Nie, idioci, tu jest poczta!". Autorzy raportu zauważają (za angielskim historykiem Timothy'm Gartonem Ashem), że co prędzej trzeba tam napisać: "Tu jest Europa!".

Pozorny spokój

W 2014 roku na stulecie wybuchu pierwszej wojny światowej Sarajewo, które było jej zarzewiem, powinno znaleźć się w Unii Europejskiej - uważa Międzynarodowa Komisja ds. Bałkanów, w skład której wchodzi kilkunastu byłych premierów, ministrów i obecnych analityków z Europy i USA, m.in. były premier Włoch Giuliano Amato, były premier Szwecji Carl Bildt, były premier Belgii Jean-Luc Dehaene, były prezydent Niemiec Richard von Weizsäcker . Jest to zarówno kwestia moralnej odpowiedzialności Europejczyków, jak i ich własnego interesu - niestabilna sytuacja na zachodnich Bałkanach może przynieść kolejne zbrojne konflikty, miliony uchodźców i eksport zorganizowanej przestępczości do Wiednia, Paryża czy Berlina.

Z pozoru wydaje się, że w regionie panuje spokój. Od ostatniej wojny minęło już ponad pięć lat, zbrodniarze wojenni powoli zapełniają areszt Trybunału w Hadze, w kolejnych krajach odbywają się wybory i z reguły wygrywają je proeuropejscy demokraci. Jednak z bliska sprawy nie wyglądają tak różowo.

Jeszcze w zeszłym roku zabójstwo dwójki albańskich dzieci wywołało falę pogromów, setki serbskich domów i monastyrów zostały zniszczone, a tysiące Serbów musiało ratować się ucieczką. 76 proc. mieszkańców Macedonii, jedynego kraju, który uniknął wojny domowej na dużą skalę, spodziewa się takiej wojny w najbliższej przyszłości. Wciąż fatalna jest sytuacja gospodarcza w Serbii, Bośni, Albanii, Macedonii i Kosowie (te kraje są przedmiotem analizy). W Kosowie bezrobocie dochodzi do 60 proc. wśród większości albańskiej, a do 80 proc. wśród mniejszości serbskiej. Są wioski, do których całymi tygodniami nie dochodzi prąd. W Bośni bezrobocie wynosi 40 proc., w Serbii jest niewiele niższe, a zagranicznych inwestycji wciąż jest jak na lekarstwo.

Bałkański bałagan

W prawie każdym z omawianych przez komisję krajów uderza słabość państwa i trudny do ogarnięcia bałagan kompetencyjny. W Bośni władzę mają kantony, rządy Federacji Chorwatów i Muzułmanów oraz Republiki Serbskiej, nad wszystkim jest jeszcze rząd federalny, a ostateczną wyrocznią z uprawnieniami dyktatorskimi jest Wysoki Przedstawiciel ONZ. Federacja Serbii i Czarnogóry może się pochwalić prezydentami, rządami i parlamentami na poziomie obu republik i federalnym (z tym, że np. parlament federalny właśnie przestał istnieć, bo nie udało się zorganizować wyborów po zakończeniu pierwszej kadencji na początku tego roku). W ramach Serbii i Czarnogóry formalnie jest jeszcze Kosowo, choć dziś administruje je ONZ. W Kosowie jest lokalny prezydent, rząd i parlament, ale podobnie jak w Bośni uprawnienia niemal dyktatorskie ma Wysoki Przedstawiciel. Wszystkie te ośrodki władzy wzajemnie się nakładają, co prowadzi do częstych konfliktów.

Socjologiczny efekt jest nietrudny do przewidzenia, ale jego skala poraża. Badania zamieszczone w raporcie pokazują, że poziom zaufania społeczeństw do rządów w Serbii, Bośni, Macedonii i Albanii wynosi kilka procent, a poziom nieufności - od 50 do 80 proc. Ratunku nie widać, bo dokładnie taki sam jest poziom zaufania i nieufności do opozycji. Widać więc, że winowajcą jest chory system, a nie partia akurat będąca przy władzy.

Narzucone systemy

Systemy polityczne powstały pod naciskiem społeczności międzynarodowej, żeby przerwać wojny. Ostatnie 10 lat pokazuje, że wojnie rzeczywiście zapobiegają dość skutecznie, ale w warunkach pokoju są niewydolne, a nawet szkodliwe - konkludują autorzy raportu. Dlatego proponują rewizję układu z Dayton z 1995, który powołał wszechmocnego Wysokiego Przedstawiciela ONZ w Bośni. Jego miejsce powinien zająć Negocjator UE. Lokalne władze staną się niezawisłe, ale Negocjator zachowa wpływ na sytuację w Bośni, ponieważ będzie prowadził rozmowy o jej przystąpieniu do UE, a tego zgodnie chcą zwykle skłóceni bośniaccy Serbowie, Muzułmanie i Chorwaci.

W przypadku Kosowa raport proponuje odejście od zasady "najpierw standardy, a potem status", która stanowi, że dopóki Kosowo nie osiągnie odpowiednio wysokich standardów tolerancji, życia społecznego i politycznego, dopóty nie zaczną się rozmowy o jego przyszłości i ewentualnej niepodległości. Zasada ta działa na albańską większość demobilizująco, bo stawia się jej wymagania, nie obiecując w zamian niczego konkretnego.

Autorzy raportu zakładają, że Kosowo nie wróci już pod serbską kontrolę. Proponują dla niego jednak kilkustopniowy plan "uzyskiwania niepodległości", który rozpocząłby się (jak najszybciej!) od przekazania większości atrybutów władzy Kosowianom (dziś ONZ-owiski zarządca Kosowa może wetować uchwały parlamentu i dowolnie zmieniać budżet). Społeczność międzynarodowa zachowałaby tylko kontrolę nad przestrzeganiem praw człowieka i chroniła serbskiej mniejszości. Kosowo stałoby się w pełni niepodległe dopiero wraz ze wstąpieniem do UE.

Powiązanie integracji europejskiej i formalnego odłączenia Kosowa od Serbii (realne już się dokonało) byłoby "łatwiejsze do przełknięcia" w Belgradzie, gdzie również chcą do UE. W oczywisty sposób mogłoby stać się kartą przetargową Unii w rozmowach akcesyjnych z Serbią. Wcześniej jednak (w przyszłym roku) Serbowie i Czarnogórcy muszą w dwóch referendach zdecydować, czy chcą reformować niewydolną federację, czy po prostu się rozejść.

Wszechogarniająca frustracja

Niejasne perspektywy integracji z UE są jednym z głównych powodów frustracji na Bałkanach. W każdym z krajów połowa lub więcej respondentów wierzy, że wstąpienie do UE poprawiłoby sytuację, a pozostali dzielą się na dwie, zwykle równe grupy (po 20-30 proc.) - obojętnych i przeciwników integracji. Związane z Unią nadzieje są więc duże, ale jednocześnie większość respondentów uważa, że akcesja ich kraju jest niemożliwa, bo UE w ciągu najbliższych pięciu lat nie rozpocznie negocjacji.

Przykry rozdźwięk między oczekiwaniami a przewidywaniami potęgują bariery, które Europa i świat stawiają przed mieszkańcami Bałkanów. Około 70 proc. serbskich studentów nigdy nie było za granicą (żeby jechać na Zachód, muszą starać się o wizę i stać w długich kolejkach). Powstaje wrażenie, że Europa ich nie chce, tym smutniejsze, że to właśnie ludzie młodzi są najgorętszymi zwolennikami integracji. Dlatego raport proponuje natychmiastowe ułatwienia wizowe dla młodych i biznesmenów.

Najważniejsze jednak, żeby skończyć z mglistymi obietnicami. Latem 2006 Macedonia, Chorwacja i Albania powinny zostać zaproszone do NATO, a Serbia do NATO-wskiego programu "Partnerstwo dla Pokoju". Do jesieni przyszłego roku powinien zostać zwołany szczyt Unia-Bałkany, na którym każdy z krajów otrzyma mapę drogową swojego wstępowania w Unii, z wyszczególnionymi kolejnymi etapami integracji, warunkami, które muszą zostać spełnione przed ich osiągnięciem i obietnicami pomocy finansowej - konkludują autorzy raportu.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.