Samotny rozbitek przeżył miesiąc na bezludnej wysepce w archipelagu Malediwów. Michael Mangal, mieszkaniec jednej z wysp Nikobarów, został porwany na pełne morze przez pierwsze uderzenie tsunami, a potem wyrzucony na brzeg przez drugą falę.
Z całej wioski przeżył tylko on. Ranny przetrwał 25 dni, żywiąc się kokosami. Ratownicy dostrzegli go, jak powiewał flagą, którą sporządził z własnego ubrania.
Przypadek Mangala jest jednak wyjątkiem. Według ostatnich danych tylko w Indonezji w wyniku uderzenia tsunami zginęło ponad 173 tys. ludzi, a liczba ofiar w całym regionie przekroczyła ćwierć miliona zabitych.
Indonezyjski rząd chce wykorzystać sytuację, by rozpocząć negocjacje pokojowe z separatystami, którzy od lat walczą o niepodległość prowincji Aceh na północy Sumatry. Rozmowy rozpoczną się już w czwartek w Helsinkach pod patronatem prezydenta Finlandii. Przed uderzeniem tsunami świat nie pamiętał już o indonezyjskiej wojnie domowej, która przez 30 lat pochłonęła dziesiątki tysięcy ofiar.
Fala tsunami uderzyła z największą siłą właśnie w Sumatrę i zalała zakątek wyspy, gdzie od roku trwał stan wyjątkowy i wojsko prowadziło obławę przeciwko rebeliantom. Na Aceh nikt nikomu nie ufa i fińskie władze nie ukrywają, że rozmowy będą wyjątkowo trudne.
Na początek negocjatorzy spróbują przedłużyć zawieszenie ognia, które po uderzeniu tsunami ogłosili niezależnie od siebie rebelianci i rząd w Dżakarcie. Już w niedzielę indonezyjski szef sztabu gen. Endriartono Sutarto ogłosił, że armia przerwie ataki na bazy rebeliantów.
- Istnieje nadzieja, że skala katastrofy i odbudowa Aceh doprowadzi do pojednania - uważa indonezyjski analityk i były doradca prezydencki Dewi Anwar Fortuna.