Polscy specjaliści od identyfikacji zwłok wrócili z Tajlandii do kraju

Rozmowa z nadkomisarzem Lesławem Kroczakiem z wrocławskiej komendy wojewódzkiej policji, jednym z czwórki polskich specjalistów od medycyny sądowej, którzy w Tajlandii pomagali identyfikować zwłoki po tragedii po przejściu tsunami

Katarzyna Lubiniecka: Przyjechaliście do Tajlandii w kilka dni po tragedii, dokąd trafiliście?

Nadkomisarz Lesław Kroczak: Na tajską wyspę Phuket. Tutejsze hotele stosunkowo niewiele ucierpiały podczas tsunami, dlatego tu właśnie zakwaterowały się ekipy z wielu krajów, które poszukują swoich obywateli, ofiar tragedii. Najpierw mieszkaliśmy w hotelu w głębi wyspy, potem przenieśliśmy się do hotelu przy samej plaży. w miejscowości Phuket Town. Polska ambasada w Bangkoku pomogła nam znaleźć hotel, wypożyczyć auto i laptopa. Codziennie dojeżdżaliśmy do pracy około 120 km.

Dokąd?

- Do buddyjskiej świątyni Yan Yao w mieście Takua Pha, gdzie urządzono największe w Tajlandii składowisko zwłok ofiar, zwłaszcza zagranicznych turystów, którzy w tym właśnie rejonie odpoczywali, gdy nadeszło tsunami. Tu zgromadzono około 4,5 tys. zwłok, często tylko ich fragmentów. Przechowywane są w kontenerach-chłodniach po sto sztuk, a kontenery stoją są nad brzegiem rzeki, wzdłuż i jedne na drugich. Jest ich bardzo dużo. Wygląda to jak port wypełniony tylko zwłokami. A wciąż przywożone są nowe ciała, które znajdowane są w zbiornikach wodnych, jakie potworzyły się po przejściu tsunami w różnych zagłębieniach terenu. Teraz woda ta jest wypompowywana.

Na początku panował chaos. Ciała do identyfikacji były numerowane, ale pierwotnie numery wypisywano na kartkach, część z nich się zatarła, zamokła. Trudno je dopasować do opisów identyfikacyjnych poczynionych przez specjalistów. Skala całego przedsięwzięcia jest chyba największa w historii, porównywalna jedynie do działań po ataku na WTC.

Jak wygląda praca?

- Ekipy mają swoje namioty - bazy, gdzie przebieramy się w jednorazowe kombinezony, zakładamy maski. Potem, w specjalnej sali sekcyjnej, przy stołach przypominających stoły do sekcji zwłok zbieramy materiały do identyfikacji. Obok nas pracują inne zespoły. Pomagamy sobie - w układaniu zwłok, fotografowaniu itd. Współpracowaliśmy już m.in. z Holendrami, Austriakami. Duńczykami, Szwedami. Najpierw przeprowadzono wstępną, rzec można, rasową selekcję. Zwłoki osób razy żółtej badają głównie tajscy specjaliści, rasy białej, czyli kaukaskiej - ekipy z różnych krajów liczące od kilku do kilkudziesięciu osób. Nas jest tylko czwórka i współpracujemy z Belgami.

Na czym konkretnie polega Wasza praca?

- Spisujemy wszystkie informacje o danej osobie - w co była ubrana, co miała przy sobie, np. dokumenty, jakie miała włosy, oczy, biżuterię, tatuaże, blizny, ślady po zabiegach medycznych, pobieramy odciski palców, tkanki do badań genetycznych ustalania DNA. Robimy zdjęcia. Swoje obserwacje spisują też i robią dokumentację fotograficzną dentyści sądowi. Później kompletne dane przekazywane są do międzynarodowego centrum przetwarzania informacji o zaginionych na wyspie Phuket, gdzie spływają też dane o zaginionych z miejsc, w których żyli.

Zwłaszcza w pierwszych dniach było ciężko, gdy pracowaliśmy w upale, pod gołym niebem, na stojąco po osiem godzina na dobę, na dwie zmiany. Zwłoki, choć przechowywane w chłodniach-kontenerach były w fatalnym stanie. Nawet te, które tylko kilka godzin przeleżały w wodzie, są w stanie rozkładu. Dlatego zapach, który się unosi, jest niesamowity. Przesiąkliśmy nim na tyle, że po powrocie do hotelu musimy wszystkie rzeczy wyrzucać.

Ile ciał dziennie badacie?

- Od 30 do 70.

Czy macie informacje na temat tego, czy któreś z badanych przez Was zwłok zostały zidentyfikowane?

- Nie. To już odbywa się w centrum identyfikacyjnym. Proces identyfikacji człowieka nie jest prosty. Może trwać miesiące, a nawet lata.

Co zrobiło na Panu największe wrażenie?

- Ten kontrast pomiędzy pięknem tego miejsca, które jest przecież turystycznym rajem, uroda przyrody, a ogromem tragedii, tymi wszystkimi ciałami, ofiarami. Muszę przyznać, że jesteśmy bardzo psychicznie zmęczeni.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.