W Iraku zabrakło benzyny

W Iraku wybuchł kryzys paliwowy, który zagraża styczniowym wyborom w równym stopniu co zamachy, porwania i przerwy w dostawie prądu

Żeby zrozumieć Irak, wystarczy pojechać na stację benzynową. Rok temu polscy dziennikarze z obozu Babilon zaprosili mnie na przejażdżkę autem. Akurat paliła się rezerwa, na stacji w al Hilli kolejka była gdzieś na dwie godziny. Ale my, zamiast stanąć na końcu, sprawnie minęliśmy wszystkich kolejkowiczów, a potem na wsteczny i prościutko pod dystrybutor.

W końcu biały to biały. Białemu się spieszy, a Arabowie i tak nie mają nic do roboty, mogą poczekać. Kolega tankował, a ja nagle zrozumiałem tych wszystkich Irakijczyków, którzy widząc białego, sięgają po karabin.

Kryzys paliwowy skradał się od dawna. Rok temu litr benzyny kosztował jednego centa amerykańskiego, a kolejki, umiarkowane zresztą, pojawiały się najwyżej co parę dni; wtedy pod Babilonem mieliśmy po prostu pecha. Wiosną benzyna podrożała do dwóch centów, ale sznureczki aut pod stacjami stały się już regułą. Na początku próbowano je poskromić, wprowadzając prosty przepis: w dni parzyste mogły tankować tylko samochody z numerami parzystymi, w nieparzyste - z nieparzystymi.

Wzdłuż ulic Bagdadu pojawiły się watahy handlarzy, zwykle młodych chłopców, którzy nęcili kierowców, niestrudzenie wymachując kanisterkami i butelkami z żółtawą cieczą, która według ich zapewnień była czyściutką benzyną. Po pięć centów za litr, ale za to bez kolejki. I ludzie kupowali.

Katastrofa nadeszła miesiąc temu. W pejzażu Bagdadu pojawił się nowy malowniczy element - tysiące samochodów stojących w kilometrowych kolejkach przed stacjami benzynowymi. Żeby napełnić bak, trzeba stać dobę albo i dłużej. Co gorsza, trzeba być czujnym, uważać na kłótnie między kolejkowiczami. Awantury takie mają większy ciężar gatunkowy niż choćby zwykła drogowa awantura w Warszawie, bo wielu bagdadzkich kierowców wozi w bagażnikach karabiny. Oliwy do ognia dolewają handlarze, którzy próbują wkręcać się do kolejki za łapówki, oraz policjanci, którzy próbują ich powstrzymać albo przeciwnie - robią im konkurencję.

- Jak żyję, takich historii nie pamiętam - mówi szef stacji na zachodzie Bagdadu, na której niedawno wybuchła strzelanina. W zeszłym tygodniu przed jego stacją uformowała się pięciokilometrowa kolejka. Wybuchła awantura między kierowcami a handlarzem, który chciał bez kolejki napełnić 25-litrowy kanister. Major policji Hazem Hassan podbiegł do handlarza i kazał mu przerwać tankowanie. Tamten wyciągnął pistolet i strzelił mu w kark.

Inni policjanci aresztowali mordercę, ale jak opowiada szef stacji, to policja jest częścią problemu. - Policjanci powinni organizować kolejki i powstrzymać handlarzy, zamiast tego sami tankują do baków i kanistrów, a potem sprzedają benzynę na boku, najczęściej właśnie handlarzom - opowiada. Pokusa jest niemała, bo czarnorynkowa cena litra osiągnęła już 80 centów, a więc przebicie jest kilkudziesięciokrotne.

Jak to możliwe, że w kraju, który ma drugie co do wielkości złoża ropy na świecie, brakuje benzyny? - Stoimy w obliczu zdeterminowanego wroga, który pozbawiając Bagdad benzyny, chce wywołać kryzys polityczny - wyjaśnia iracki minister ropy naftowej Tamir al Gadban.

Konwoje z cysternami są systematycznie napadane w drodze do Bagdadu przez rebeliantów i rabusiów. Największa rafineria w Bagdadzie nie działa, ponieważ sabotażyści regularnie podkładają bomby pod trzy prowadzące do niej rurociągi. Coraz częściej wysadzane są też rurociągi, którymi ropa jest pompowana do Turcji i do terminali naftowych w Zatoce Perskiej. W lutym były dwa takie ataki, w listopadzie - już 27. Ministerstwo ropy szacuje, że od sierpnia do października z powodu przerw w eksporcie ropy Irak stracił 5 mld dol.

Są też inne przyczyny paliwowego krachu. Samochodów jest dziś kilka razy więcej niż za Saddama, ponieważ teraz można je sprowadzać bez cła i podatków. Ale najistotniejsze jest chyba to, że benzyna służy w Iraku do wszystkiego. Cały Bagdad jest jedną wielką machiną na benzynę. Ponieważ prąd jest dostarczany tylko przez kilka godzin na dobę, wszystkie urzędy, restauracje, sklepy, a nawet prywatne domy zaopatrzyły się w generatory prądu, które działają na ropę lub benzynę. Na generatory na benzynę działają nawet dystrybutory na stacjach benzynowych.

Dwa dźwięki są dla Bagdadu charakterystyczne - szum amerykańskich helikopterów i przeraźliwe terkotanie generatorów, wszechobecne szczególnie wieczorami, kiedy prąd z elektrowni jest już odcięty. Generatory stoją na ulicy, przed sklepami, restauracjami, hotelami. Są to konstrukcje doprawdy niesamowite, przypominające przedpotopowe lokomotywy bez kół, z wystającymi na wszystkie strony kawałkami blach, kotłami i kominami, z których wydobywa się czarny, gryzący dym. Są dowodem kunsztu irackich mechaników, którzy potrafią je zrobić ze wszystkiego, choćby z silnika 20-letniego moskwicza.

Ale benzyny do generatorów jest coraz mniej, a ludzie są coraz bardziej wściekli. Winą obarczają oczywiście rząd i okupantów. Zachodni dyplomaci w Bagdadzie alarmują, że jeśli kryzys paliwowy nie zostanie szybko opanowany, to przed wyborami 30 stycznia można się spodziewać nawet rozruchów.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.