Marsz antywojenny skrzyknęli europejscy alterglobaliści na zakończenie trzydniowego szczytu, który oficjalnie nazywa się Europejskie Forum Społeczne. Na londyński zlot przybyło ponad 20 tys. działaczy, głównie z Europy.
Manifestacja przypominała wielopokoleniowy piknik. Młodzi alterglobaliści z pomalowanymi na czerwono włosami i kolczykami w nosach maszerowali obok ledwo idących staruszek i młodych rodziców z niemowlakami na rękach. Każdy swoim tempem, w takt tam-tamów i rytmów wygwizdywanych na trąbkach i piszczałkach. Starsza pani, mieszkanka Londynu, oblepiona
naklejkami: "Fuck Bush, fuck Blair" mówi: - Jest mi wstyd, że wojska mojego kraju okupują Irak.
Kilku działaczy z różnych krajów mówiło mi przed manifestacją, że na ulicach Londynu chcą zaprotestować nie tylko przeciwko polityce Busha i Blaira, ale również "oddać głos" w amerykańskich wyborach prezydenckich. Nie spotkałem nikogo, komu podobałby się John Kerry, ale mimo wszystko - mówili niektórzy - "każdy będzie lepszy od Busha".
W czasie szczytu alterglobalistów, kiedy to tradycyjnie odbywają się setki seminariów i konferencji, największe tłumy przyciągały sesje poświęcone krytyce polityki USA, okupacji Iraku i konfliktowi izraelsko-palestyńskiemu. Niemal wszystkie dyskusje poświęcone tym tematom zamieniały się w gorączkowe wiece, na których wznoszono zaciśnięte pięści i wykrzykiwano hasła wrogie polityce zagranicznej USA. Dwukrotnie słyszałem, jak skandowano
"No pasaran!" (Nie przejdą!) - antyfaszystowskie zawołanie z czasów hiszpańskiej wojny domowej (1936-39) wznoszone teraz pod adresem Ameryki.
Często powtarzano tezę, że "USA dążą do militaryzacji planety", a najazd na Irak "posłużył przede wszystkim zabezpieczeniu ekonomicznych interesów USA". Wróżono, że jeśli Bush wygra wybory, następnymi krajami na jego celowniku będą Iran i Syria. Nie słyszałem, ażeby w czasie debat ktoś rozważał, czy zagrożenie atomowe ze strony Iranu jest prawdziwe, czy wydumane. W kuluarach od przedstawiciela irańskiego ruchu oporu usłyszałem natomiast, że najeżdżając Irak, Amerykanie popełnili fatalny błąd, bo teraz, kiedy niebezpieczeństwo ze
strony fanatycznych mułłów z Iranu może się okazać realne, nikt w nie już nie uwierzy.
Wiarygodność uprawnionych krytyk polityki Waszyngtonu osłabiały niektóre "gwiazdy" szczytu. Jedna z nich Aleida Guevara, córka legendarnego rewolucjonisty Che, pohukiwała na politykę Busha, wychwalając równocześnie "zdobycze socjalizmu" Fidela Castro. Owacjom nie było końca.
Jedna z intelektualnych liderek alterglobalistów Susan George, weteranka rewolty '68, zwróciła uwagę, że w czasie kolejnych zlotów działacze ruchu oddają się "rytualnym demaskacjom" i "napawają sloganami bliskimi ich sercom", ale niekoniecznie wyjeżdżają ze
spotkań mądrzejsi, merytorycznie przygotowani do lepszego rozwiązywania skomplikowanych zagadnień, o których potrafią mówić jedynie na poziomie haseł.