Swoją ofertę Rosjanie przedstawili podczas sobotniego spotkania prezydenta Władimira Putina z ukraińskim premierem Wiktorem Janukowyczem. Spotkanie miało charakter nieformalny. Zamiast na Kremlu odbyło się rezydencji Putina w Nowym Ogariewie pod Moskwą.
Całkowicie niespodziewanie Putin zgodził się na powołanie między Rosją i Ukrainą strefy wolnego handlu. Kijów zabiega o to od lat. Dzięki temu firmy znad Dniepru - np. producenci tańszej niż w Rosji żywności - mogliby sprzedawać swoje towary bez cła na ogromnym rynku od Smoleńska do Władywostoku.
Poza tym dzięki strefie wolnego handlu Kijów będzie mógł kupować rosyjską ropę i gaz bez podatku VAT, czyli prawie o 20 proc. taniej niż dziś. Rosjanie stracą na tym a Ukraina zyska 800 mln dol. w ciągu roku. - Na pierwszy rzut oka ta propozycja wygląda jak gigantyczna łapówka, żeby jeszcze bardziej związać Ukrainę z Rosją, choć nie wiadomo, czy uda się ją zrealizować w praktyce. Sprawa może ugrzęznąć w szczegółach, tak jak wiele projektów integracyjnych na terenie b. ZSRR. Ale wcześniej tak atrakcyjnych propozycji ze strony Moskwy nie było - mówi "Gazecie" Witalij Portnikow, pochodzący z Kijowa komentator rosyjskiej sekcji Radia Swoboda.
Strefa wolnego handlu z Rosją jest od kilku lat konikiem ukraińskiego prezydenta Leonida Kuczmy, który jednocześnie twierdzi, że strategicznym celem jego kraju jest integracja z Unią Europejską i NATO. Ostatnio jednak uczucia Kuczmy wobec Zachodu znacznie osłabły, bo w czasie niedawnego rozszerzenia Unii na Wschód Ukrainie nie dano perspektyw na członkostwo nawet w dalekiej przyszłości. Za to Kuczmie ciągle dostaje mu się za niedopuszczanie do głosu opozycji, korupcję, próby manipulacji przy konstytucji, żeby przedłużyć sobie władzę. - Unia zachowuje się wobec nas jak torreador a my biegamy za nim jak byk za czerwoną płachtą. Musimy przemyśleć wszystko, zastanowić się nad własną drogą i tempem integracji - mówił pod koniec kwietnia Kuczma.
Wtedy ludzie z jego otoczenia, z którymi rozmawiała "Gazeta" zapewniali, że prezydentowi "tylko puściły nerwy" i Ukraina nie schodzi z obranego wcześniej kursu. Sobotnia propozycja Moskwy może to jednak zmienić.
Strefa wolnego handlu między Moskwą i Kijowem oraz tańsze surowce to cudowny prezent dla premiera Wiktora Janukowycza, głównego kandydata obozu władzy w jesiennych wyborach prezydenckich nad Dnieprem
To nie przypadek, że chociaż Władimir Putin spotyka się z Leonidem Kuczmą niemal co miesiąc, to propozycję powołania strefy wolnego handlu usłyszał premier Janukowycz, polityczny debiutant, który wszedł na kijowskie salony zaledwie dwa lata temu. To jednak Janukowycz jest w stanie wygrać jesienne wybory prezydenckie ze zdecydowanie prozachodnim kandydatem opozycji Wiktorem Juszczenką i zagwarantować bardziej prorosyjską politykę Kijowa.
Oficjalnie Rosja nie chce mieszać się do przebiegu wyborów, ale nieoficjalnie politycy w Moskwie mówią wprost, że życzą zwycięstwa Janukowyczowi, który pochodzi z Doniecka na Ukrainie wschodniej, gdzie na co dzień mówi się tylko po rosyjsku, a ukraińskiego nauczył się już jako premier. Powołanie strefy wolnego handlu z Rosją, tańsze surowce, nowe perspektywy dla firm ukraińskich wobec stagnacji w stosunkach z Zachodem to znakomity prezent dla Janukowycza w przeddzień kampanii wyborczej. Tym bardziej że jego głównym zapleczem politycznym jest właśnie Ukraina południowo-wschodnia, gdzie wciąż przychylniej myśli się o Rosji niż o Zachodzie. A jak mówią w Kijowie, to bardziej zaludnione regiony wschodnie decydują o tym, kto będzie rządził nad Dnieprem.
- Rosja już przegrała wszystko na Ukrainie niezależnie od tego, kto wygra najbliższe wybory prezydenckie - mówił niedawno w Radiu Echo Moskwy Siergiej Michiejew, ekspert wpływowego Centrum Technologii Politycznych. Jeszcze kilka tygodni temu taka postawa była typowa dla wielu ekspertów rosyjskich podkreślających, że oba kraje zaklinają się formułkami o "stosunkach braterskich", "więzach rodzinnych", "wspólnie przelanej krwi", ale w rzeczywistości ostro bronią swoich interesów. Moskwa od kilku lat nie godziła się na wolny handel z Kijowem, by chronić własny rynek. Co kilka miesięcy między obu krajami dochodziło nawet do regularnych wojen celnych o cukier, ziarno słonecznika, samochody, stal, rury. Nawet powołana jesienią zeszłego roku w Jałcie Wspólna Przestrzeń Gospodarcza między Białorusią, Kazachstanem, Rosją i Ukrainą pozostała tylko na papierze, bo żadne z tych państw nie chciało całkowicie otwierać swoich rynków.
Dlatego eksperci sądzili, że "wschodni model integracji" okaże się fikcją, której można używać jako propagandy w kampaniach wyborczych w krajach, gdzie znaczna część mieszkańców nadal tęskni za ZSRR i chętnie popiera ludzi próbujących budować coś na jego gruzach. Ukraiński prezydent Leonid Kuczma wiele razy mówił ostatnio: "Co to za integracja? Po co nam Wspólna Przestrzeń Gospodarcza, skoro nie oznacza ona nawet wolnego handlu?".
Sobotnia deklaracja Putina może być zapowiedzią, że Moskwa zaczyna przechodzić od słów do czynów i będzie ostro walczyć o swoje wpływy nad Dnieprem. - W ciągu dwóch-trzech tygodni podpiszemy protokół o zniesieniu ograniczeń handlowych między naszymi krajami, w którym będą zawarte konkretne terminy - obiecuje rosyjski premier Michaił Fradkow, który uczestniczył w sobotnich rozmowach Putina z Janukowyczem.
Jeśli wszystko uda się zrealizować, to Ukraina od razu zyska 800 mln dol. rocznie. Mniej więcej tyle wynosi VAT, który płacą u siebie rosyjscy eksporterzy ropy i gazu nad Dniepr. W strefie wolnego handlu Kijów kupi je bez VAT-u, czyli o prawie 20 proc. taniej. - Straty dla naszego budżetu będą niemałe, ale współpraca długoterminowa okaże się na tyle pozytywna, że je pokryje - mówił w sobotę Putin. - Od dawna powtarzam, że Ukraińcy powinni się zastanowić, czy Zachód ich chce i czy naprawdę skorzystają na współpracy z Unią Europejską. Powinniśmy razem zbliżać się do Europy, integrować się przede wszystkim ze sobą, a dopiero potem z Zachodem - mówi "Gazecie" Wiaczesław Igrunow, politolog, w poprzedniej Dumie wiceszef komisji ds. WNP.