Mir na dnie z honorem legł

- Leciał bardzo wysoko, był bardzo jasny, jaśniejszy od słońca, ciągnął za sobą warkocz dymu! - opowiadał pilot samolotu, który widział, jak Mir przemknął nad wyspami Fidżi. Chwilę potem szczątki stacji zatonęły w Pacyfiku

Mir na dnie z honorem legł

- Leciał bardzo wysoko, był bardzo jasny, jaśniejszy od słońca, ciągnął za sobą warkocz dymu! - opowiadał pilot samolotu, który widział, jak Mir przemknął nad wyspami Fidżi. Chwilę potem szczątki stacji zatonęły w Pacyfiku

- Mir zakończył swój triumfalny lot - podał tuż przed godz. 7 rzecznik rosyjskiego centrum kontroli lotów. Cięższe fragmenty stacji już wtedy uderzyły w wody Pacyfiku, lżejsze jeszcze opadały ku powierzchni Ziemi. - Zachwycające widowisko. Fragmenty stacji leciały jak jasne, błękitne bolidy. Wkrótce potem usłyszeliśmy też dźwiękową falę uderzeniową - relacjonował z plaży na Fidżi Alex Bowles w serwisie Space.com.

- Nie wiem, czy to szczęście być świadkiem najwspanialszego, sztucznie wywołanego astronomicznego spektaklu, kiedy się oczekuje na 1500 rozgrzanych, nadtopionych metalowych fragmentów, które mogłyby łatwo zatopić nasz statek. Przypuszczam, że nasze 34 statki i 200 dusz się nie liczą - napisał w ee-mailu chwilę przed upadkiem Mira marynarz David z jednego ze statków, które mimo ostrzeżeń łowiły tuńczyki w rejonie prawdopodobnego upadku resztek Mira. Na szczęście błękitne bolidy ominęły rybacką flotyllę. Większość fragmentów spadła w okolicach 40 st. szer. południowej i 160 st. dł. zachodniej, blisko 1500 km na północny-zachód od planowanego miejsca upadku. Ich łączna masa mogła przekraczać 20 ton. - Ulżyło nam, praca została wykonana dobrze - skomentował główny inżynier w centrum kontroli lotów Michaił Pronin. - Teraz jest czas, żeby się napić.

Operacja sprowadzania stacji z kosmosu przebiegła sprawie. Mir zanurzył się w atmosferze o godz. 6.44 , osiem minut później zaczął płonąć i rozpadać się, szczątki zaczęły wpadać do oceanu tuż przed godz. 7. By zepchnąć Mira na niższą orbitę, a potem ku Ziemi statek kosmiczny Progress trzykrotnie hamował stację: pierwszy raz o 1.31 nad ranem, gdy Mir był Oceanem Indyjskim, drugi raz tuż po 3., a ostatecznie o 6.07, gdy stacja przelatywała nad Egiptem. Nad Fidżi symbol rosyjskiej potęgi kosmicznej zamienił się w deszcz płonących szczątków, które spadły do Pacyfiku.

Zniszczenie Mira wywołało burzę protestów w Rosji. Tydzień temu szef Dumy Giennadij Sielezniow apelował do prezydenta Putina o pozostawienie stacji na orbicie i żądał budowy nowej stacji Mir-2. Jego zdaniem po upadku Mira upadnie rosyjski przemysł kosmiczny, na bruku znajdzie się 180 tys. wysoko wykwalifikowanych pracowników, a rola Rosji w podboju kosmosu zostanie zmarginalizowana.

Wczoraj przed centrum kontroli lotów niemrawo protestowało 15 osób z portretem Jurija Gagarina i transparentami z błagalnym napisem "Nie likwidujcie przemysłu kosmicznego". - To co my tutaj czujemy, będziemy wyrażać dopiero po zatopieniu Mira - mówił szef zmiany w centrum kontroli lotów Andriej Borisenko. - Mir nie mógł latać wiecznie. Oczywiście, że jest mi przykro. Czuję się tak, jakbym zbudował dom, a teraz go burzył - dodał były kosmonauta Paweł Winogradow.

- Ludzie krzyczą, że potrzebujemy tej stacji tak jak flagi narodowej - mówi Sergiej Gorbunow, rzecznik rosyjskiej agencji kosmicznej. - Ale, za przeproszeniem, to nie była flaga, lecz duży kawał metalu, który pewnego dnia spadłby komuś na głowę.

Piotr Cieśliński, AP, Reuters, Space.com

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.