Kiedy wybieram zło

Mówi Sławomir Fabicki, reżyser filmu ?Z odzysku?, polskiego kandydata do Oscara,

Tadeusz Sobolewski: Skąd tytuł "Z odzysku"?

Sławomir Fabicki: Taki był tytuł pierwszego filmu, jaki zrobiłem w życiu, na egzamin do szkoły łódzkiej - dokumentu o chłopaku, który odzyskuje długi. Mówił o sobie: żyję z odzysku. Ale chodzi o coś więcej: chciałbym moich bohaterów "odzyskiwać", tak jak odzyskuje się syna marnotrawnego. Oczywiście, stoi za tym pewna konwencja. Na świecie powstaje wiele filmów o młodych chłopakach z biednych dzielnic, którzy chcą się stamtąd wydobyć, ale wchodzą w zło i to zło ma oczy lokalnego gangstera. Wreszcie następuje odkupienie. Ale poza tą konwencja interesują mnie ludzie postawieni wobec przemocy i odtrąceni przez swoich. Nie chcę ich usprawiedliwiać, chcę ich rozumieć. Myślę, że jest u nas miejsce na takie filmy, jak "Syn" braci Dardenne, gdzie ojciec, którego dziecko zostało zabite przez inne dziecko, usiłuje poznać i zrozumieć mordercę. Nie mógłby żyć, gdyby nie skonfrontował się z tym chłopcem.

- Kino jako program wychowawczy?

- Nie, kino jako pytanie: dlaczego człowiek robi to, co robi? W "Męskiej sprawie" zostawiałem widza z pytaniem: co się stanie z tym chłopcem, który sam zamyka się klatce z umierającym psem. Dokąd wróci, kiedy wyjdzie z klatki? Do domu, gdzie był bity? Do szkoły, gdzie został upokorzony?

- Może dlatego tak lubimy filmy Kena Loacha, czy braci Dardenne, że reżyser jest w nich do końca solidarny ze swoim bohaterem, nawet tym złym. To jest coś, co się rzadko udaje w polskim kinie, które jest z natury moralizatorskie, sentymentalne. Nie umiemy skonfrontować się ze złem, bo ono zawsze było zawinione przez kogoś innego, przez władzę, przez najeźdźców...

- Mój bohater sam wybiera zło, wchodzi w nie z pewną świadomością. Z początku wycofuje się. Ale później, chcąc pomóc kobiecie, prosi gangstera, żeby go powtórnie przyjął do roboty.

- Ta sytuacja jest przejrzyście zarysowana, ale jakoś nie do końca mogę uwierzyć, że ten niedojrzały chłopak o twarzy cherubinka jest zdolny do zabijania.

- Właśnie dlatego jest zdolny, że jest niedojrzały. Nie umie przewidzieć konsekwencji swoich czynów. Myśli po fakcie. Czy to nie powszechna cecha?

- Kiedy mówimy o świadomym zawieraniu transakcji ze złem, dotykamy czegoś, o czym dziś huczy w kraju, od wielkiej polityki po szkołę.

- Mówi pan o tym straszliwym wydarzeniu, kiedy dziewczynka powiesiła się po tym, jak koledzy znaleźli w niej ofiarę. To straszne, że nie mogąc znieść upokorzenia, wybrała taką formę ucieczki, bojąc się przyjść z tym problemem do rodziców. Straszne jest zachowanie tych, co przyglądali się przemocy i mieli tak zwany fun, nie śmiejąc sprzeciwić się grupie. Bo grupa jest jak czołg. Wybiera sobie ofiarę i przejeżdża po niej. Ale wystarczy, że jedna osoba stanie w obronie ofiary, napastnicy tracą pewność siebie.

- Gdyby pan miał robić film fabularny o takim wypadku, na czym by się pan skupił?

- To oczywiście tylko hipoteza, ale skupiłbym się nie na samym wypadku, tylko na tym, co nastąpiło potem, na postaciach winowajców, na bracie ofiary, rodzicach, nauczycielach. Chciałbym zrekonstruować ich wzajemne relacje. Oglądałem w TV program z udziałem pani psycholog, która mówiła, że dzisiaj 12-latki myślą ,jak dorośli. Otóż nie! Oni albo nie myślą, albo myślą dopiero po fakcie. Tak jak bohater "Z odzysku".

- Ale nie będzie pan robił takiego filmu?

- Zaskoczę pana: mam pomysł na kino familijne, z happy endem, z pozytywnym przesłaniem, którego bohaterem jest 12-letni chłopiec z nieco dziwnej rodziny, która się kocha i wspiera. Sam mam dwie córki, jedna ośmioletnią, druga dziewięciomiesięczną. Uświadomiłem sobie, że przez długi czas żadna z nich nie będzie mogła oglądać tego, co zrobiłem w kinie i TV. A ja przecież wychowałem się na takich fajnych polskich filmach dla dzieci, jak "Stawiam na Tolka Banana". Że za tym stała jakaś "propaganda"? Kogo to obchodziło? Dzięki takim filmom w dzieciństwie wychodziłem na podwórko i miałem o nim wyobrażenie, rozpoznawałem wśród kolegów typy jak z kina. Dziś kino popularne kompletnie rozmija się z rzeczywistością.

- Ale może wcześniej nakręci pan coś innego - sensacyjnie się zapowiadającą fabułę o losach żołnierza Wehrmachtu, Belga, który w 1944 w Warszawie tłumił powstanie, a później, po kapitulacji, był przechowywany przez polskich chłopów.

- Ten człowiek żyje naprawdę. Opowiedzieli o nim w reportażu w "Dużym Formacie" Włodzimierz Nowak i Angelika Kuźniak. Ale nie wiem jeszcze, o czym będzie być ten film. O człowieku, wplątanym w ludobójstwo, który próbuje ratować w sobie człowieczeństwo? Czy o tym, jak człowiek staje się zły? może o tym, co czuje katolik, który bierze udział w pacyfikacji kościoła?

- Myśli pan, że on o tym opowie?

- Nie wiem, czy opowie, ale patrząc na jego twarz, będę domyślał się uczuć.

- Będzie pan musiał stanąć w pewnym momencie po jego stronie. Pójść za nim do końca. Przejść przez piekło. I z niego wyjść.

- Chcę poznać, rozumieć tyle , ile da się zrozumieć. Czytam teraz książkę chorwackiej pisarki Slavenki Drakulić "Oni nie skrzywdziliby nawet muchy. Zbrodniarze wojenni przed trybunałem w Hadze". Jest tam opis jednego dnia z życia pół Chorwata, pół Serba, zmuszonego do wykonywania egzekucji muzułmanów w Srebrenicy. Normalny, myślący człowiek, który wie,. czym jest zło, naciska spust i strzela w głowy ludzi, którzy mówią tym samym językiem, co on. Przerażające jest to, że ten oprawca wcale nie jest potworem. Zaciągnął się do wojska z biedy. Gdyby odmówił rozkazu, sam zostałby rozwalony. Więc wymiotuje, pije rakiję - i robi to, co mu każą.

- Jest pan dzieckiem stanu wojennego?

- To był dla mnie ciekawy okres. Miałem wtedy 11 lat. Pamiętam, chodziłem oglądać czołgi, jak przejeżdżały przez mostek na Służewie nad Dolinką. Trenowałem na pływalni skoki i pamiętam, jak żołnierz z kałasznikowem oglądał dokładnie torbę, w której nosiłem kąpielówki. Ekscytował mnie widok walk ludzi z ZOMO, choć nie rozumiałem w ogóle, o co chodzi. Pamiętam tylko, jak matka się o nas bała i jak ojciec kazał mi trzymać spirale anteny, kiedy łapał Wolna Europę.

- Taki czeski film?

- Śmieszno-straszny. Może warto by go nakręcić? Kazimierz Kutz w "Zawróconym" dotknął tamtego czasu z punktu widzenia zwykłego człowieczka, który daje się pociągnąć to jednym, to drugim. I do końca nie wie, jak jest. Czasami wolałbym opowiadać w kinie zupełnie inne historie. Ale coś pcha mnie w obszary ciemne.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.