Rozmowa z Anną Polat, tłumaczką "Śniegu"

Roman Pawłowski: Kim jest dla pani Orhan Pamuk?

Anna Polat: Lekturą obowiązkową, jak dla każdego turkologa.

W Polsce był dotąd mało znany.

- Kiedy dwa lata temu próbowałam przekonać polskich wydawców do wydania jednej z jego książek, napotkałam opór. Udało się dopiero ze "Śniegiem", powieścią, w której Pamuk doskonale oddaje złożoność duszy tureckiej.

Czy opór wydawców przed Pamukiem nie był spowodowany obawą przed silnym kontekstem historii i kultury tureckiej, który może utrudnić odbiór jego twórczości?

- Obawiam się, że "Śnieg" może być rzeczywiście trudną lekturą dla polskiego czytelnika. Żeby do końca odebrać tę powieść, potrzebna jest dobra znajomość kulturowego kontekstu. Ale warto Pamuka czytać, opowiada bowiem o zupełnie innej Turcji niż ta, którą znamy z przewodników. Oczywiście maluje również słynne tureckie herbaciarnie, pełne wąsatych mężczyzn palących fajki wodne czy oglądających czarno-białe telewizory, bo na inne ich nie stać. Ale przede wszystkim patrzy na Turcję z perspektywy stambulskiego inteligenta. Sam dorastał w kręgach inteligencji nazywanej przez Turków stambulską burżuazją, i to ma wielki wpływ na jego pisarstwo.

Jak odbierany jest dzisiaj w Turcji?

- Turcy bardzo go krytykują, szczególnie "Śnieg". Nie podoba im się ta książka, bo porusza niepopularne kwestie, jak sprawa Ormian i Kurdów czy rola wojska. Pamuk pisze pod prąd: islamiści, którzy według ideologii laickiego państwa powinni być czarnymi charakterami, w jego powieści wcale nie są tacy jednoznaczni. Dlatego jest bardzo niewygodny dla tureckiego czytelnika.

Publiczne wypowiedzi Pamuka z 2005 roku na temat ludobójstwa, którego ofiarami padli w latach 1915-17 Ormianie i Kurdowie, wywołały w Turcji lawinę protestów i proces o obrazę "tureckości". Niektórzy krytycy zarzucają pisarzowi, że chciał w ten sposób zwrócić na siebie uwagę w związku z oczekiwaną Nagrodą Nobla.

- Odrzucam taką interpretację. Pamuk od lat działał na rzecz ujawnienia prawdy o ludobójstwie. W wielu wywiadach dla prasy zachodniej podkreślał tę kwestię. Nie mówił zresztą nic nowego, różnica polegała na liczbie ofiar. Turcja oficjalnie uznaje, że zamordowano wtedy 300 tysięcy Ormian, Pamuk powiedział, że było ich milion. Pisarz wypowiadał się zresztą nie tylko w sprawie Ormian. Twierdził, że armia turecka jest dużą przeszkodą w rozwoju tureckiej demokracji, co w tym kraju jest niedopuszczalne. Ma na swoim koncie niepochlebne tezy na temat tureckich literatów i samych Turków, twierdzi, że są zakompleksieni, nie mają żadnego wkładu w kulturę światową. Prezentuje bardzo zachodnioeuropejski punkt widzenia, który tam się bardzo nie podoba.

Czy język jego prozy jest trudny do przełożenia?

- Jest trudny, szczególnie język "Śniegu", który bardzo się różni od "Nazywam się czerwień". Używa dużo słów osmańskich, czyli ze starotureckiego języka. Tworzy bardzo, bardzo długie zdania. Po dyskusjach z wydawcami musieliśmy je ciąć, bo inaczej w języku polskim byłyby zupełnie nieczytelne. Ale praca z jego prozą jest bardzo wdzięczna, człowiek się umęczy potwornie, potem jednak ma straszną satysfakcję.

W jaki sposób Nobel może zmienić jego pozycję w Turcji? Uciszy jego przeciwników?

- Wręcz przeciwnie, obawiam się, że ataki się jeszcze nasilą. Wiadomość o Noblu zbiegła się w czasie z ustawą francuskiego Zgromadzenia Narodowego, która przewiduje kary za negowanie ludobójstwa Ormian przez Turków.

Znajomi Turcy, z którymi rozmawiałam, na gorąco twierdzą, że ta nagroda ma zdecydowanie wymiar polityczny. Ale zwykły czytelnik troszkę bardziej pozytywnie zacznie odbierać jego książki. Bo jednak ta zakompleksiona turecka dusza, z którą tak strasznie walczy Pamuk, ma dzisiaj swoje pięć minut.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.