Sytuacja, w której były urzędnik magistratu odmawia wybitnemu reżyserowi prawa do kierowania instytucją artystyczną z powodu braków w wykształceniu, jest żenująca. Przypomina dialog wielkiego poety Josifa Brodskiego z sowiecką sędzią:
- Kto zatwierdził, że jesteście poetą?
- Nikt. A kto mnie zaliczył do rodzaju ludzkiego?
- A uczyliście się tego?
- Czego?
- Żeby być poetą?
- Nie sądziłem, że to się bierze z wykształcenia.
- A z czego?
- Myślę, że to... od Boga...
Legitymacją Mariusza Trelińskiego do kierowania Operą Narodową nie jest zaświadczenie o odbyciu studiów, ale jego talent, który potwierdziła seria wybitnych przedstawień operowych docenionych w kraju i za granicą, m.in. w berlińskiej Staatsoper i operze w Los Angeles. Placido Domingo, zachwycony warszawską realizacją "Madame Butterfly", zaprosił Trelińskiego do współpracy z Operą Waszyngtońską. Zaowocowało to aż trzema premierami. Treliński jest dzisiaj artystą światowego formatu i odbieranie mu dyrekcji pod pretekstem braku wykształcenia jest kompromitujące nie tylko dla dyr. Pietkiewicza, ale dla resortu kultury, któremu Opera podlega.