Cult naprawdę kultowy

Nie grają stadionowych koncertów, choć są legendą rocka. W poniedziałek w zatłoczonym do granic wytrzymałości warszawskim klubie Proxima wystąpił brytyjski zespół The Cult. To był pierwszy i jedyny koncert tej grupy w Polsce.

Na początku tego roku grupa wyruszyła w światową trasę koncertową, nie promując żadnego wydawnictwa. Po prostu wokalista Ian Astbury i gitarzysta Billy Duffy uznali, że nadszedł czas, by znów wspólnie zagrać. Przerwa trwała pięć lat. W tym czasie Duffy grał w kilku projektach - Cardboard Vampyres, Camp Freddy, nagrał m.in. album z grupą Circus Diablo. Przymierzał się też do gry w horrorze "Sin-Jin Smyth". Astbury z kolei poświęcił się projektowi The Doors - Riders On The Storm, w którym występował obok dwóch oryginalnych muzyków The Doors - Raya Manzarka i Robby'ego Kriegera - Bolało mnie to, że Ian w pewnym momencie chciał śpiewać w The Doors, ale odmawiał śpiewania w The Cult. Ale może chciał po prostu odpocząć emocjonalnie, w The Cult wkłada całe swoje serce, podczas gdy śpiewając w The Doors, jest tylko wykonawcą czyjejś muzyki - powiedział w rozmowie z "Gazetą" Duffy. Po kilkuletniej przerwie Duffy i Astbury znów się spotkali - To nie jest żadne cholerne zmartwychwstanie, to cały czas ten sam The Cult - podkreślał często Astbury, zaprzeczając tym, którzy w reaktywacji grupy widzieli tylko wykalkulowaną próbę zarobienia pieniędzy czy dziwaczną fanaberię podstarzałych rockmanów. Do reaktywowanego The Cult Astbury i Duffy zaprosili więc porządnych muzycznych wyrobników - perkusistę Johna Tempestę (kiedyś White Zombie), basistę Chrisa Wyse'a (grającego m.in. z Alice in Chains i Ozzym Osbourne'em) oraz gitarzystę Mike'a Dimkitcha.

W takim składzie grupa wystąpiła w poniedziałek w Proximie. The Cult zagrali przede wszystkim kompozycje z płyt "Love", "Sonic Temple" i "Electric", czyli albumów które przyniosły zespołowi uznanie i popularność. Koncert rozpoczął się więc od "Lil'Devil", potem były przeboje "Sweet Soul Sister", "Spiritwalker", "Revolution", "Peace Dog", "Love Removal Machine", "Fire Woman". W połowie koncertu na scenie zostali tylko Astbury i Duffy, by wykonać razem ze śpiewającą publicznością akustyczną "Edie (Ciao Baby)". Po półtorej godzinie The Cult zakończyli występ długo wyczekiwanym "She Sells Sanctuary". Kompozycje zabrzmiały ostro, szorstko, dźwięk był brudny (trochę celowo, trochę przez nie najlepsze nagłośnienie). Choć głos Astbury'ego już nie jest ten sam co kiedyś, to dzielnie dawał sobie radę, skacząc, tańcząc i waląc w tamburyn niczym szaman. Tym bardziej że w klubie panował niemiłosierny upał. - Dobrze jest dla was grać w tym... garażu - podsumował wokalista podczas koncertu.

Impreza w Proximie był dla jednych wycieczką sentymentalną, dla innych nadrabianiem zaległej, ale obowiązkowej lektury. Ale myślę, że dla wszystkich było też lekkim zaskoczeniem, że Ian Astbury i Billy Duffy po tylu latach wciąż mają w sobie tyle pasji, by tułać się po świecie po zadymionych klubach. Trudno jednak o lepszą motywację niż widok setek uniesionych rąk i dźwięk ryku publiczności odśpiewującej z zespołem największe hity. - Czasem mam wrażenie, że jesteśmy taką średniowieczną trupą, tylko że zamiast flecików i mandolin mamy gitary elektryczne i perkusję - mówi Duffy.

Kto przegapił albo nie dostał się na poniedziałkowy występ, może kupić nagrania z amerykańskiej części trasy "Return to The Wild" dostępne na stronie www.instantlive.com

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.