Nowa płyta T.Love - zespół wraca do formy

W czwartek koncert T. Love w warszawskiej Stodole, w sobotę premiera nowej płyty. Słodko-gorzki powrót zespołu Muńka Staszczyka do wysokiej formy.

Tego albumu mogło nie być. Wiele w każdym razie na to wskazywało. - Mentalnie zakończyłem karierę - ogłosił Muniek niemal dokładnie dwa lata temu w miesięczniku "Lampa", deklarując przy okazji także utratę wiary w rock and rolla. Gdy ta płyta zaczęła jednak powstawać, wyglądała jak podsumowanie działalności grupy. Staszczyk zaprosił do jej nagrania kilku muzyków, z którymi współpracował we wcześniejszych składach T.Love: Janka Knorowskiego, Andrzeja Zeńczewskiego, Janka Benedeka.

"I Hate Rock'n'Roll" to chyba jednak nie pożegnanie z fanami, lecz raczej mocny akcent na rozpoczęcie kolejnego rozdziału w historii grupy. Kompozytorzy odpowiedzialni za ten materiał - i ci z obecnego składu, i ci z jego poprzednich mutacji - zrobili to, co potrafią najlepiej: napisali dobre, zróżnicowane stylistycznie, ale zawsze utrzymane w konwencji grupy piosenki. To nie krok w nowym kierunku. Raczej udany i bardzo stylowy powrót na dobrze znaną drogę.

W nowych piosenkach jest siła i świeżość, której zespołowi Staszczyka czasem ostatnio brakowało. Z wyznania zawartego w tytule wyziera raczej przekora Muńka niż rzeczywista niechęć do rock and rolla deklarowana we wspomnianym wywiadzie z "Lampy". Wątpliwości rozwiewa już otwierający płytę "Love And Hate". Dynamiczny, pełen energii, oparty na trochę stonesowskim riffie. Świetne słucha się łączącego klimat ballad U2 z zaśpiewami gospel "Make War Not Love", nieco britpopowego "Dead Star", ocierającego się o miejski folk "Ścierwa" czy wybranego na singiel "Gnijącego świata". Muniek nie byłby sobą, gdyby nie sięgnął po reggae. Dwie - napisane tym razem nie przez muzyka związanego kiedykolwiek z T.Love, lecz Janka Pęczaka z zespołu The Relievers - mocno jamajskie, marleyowskie piosenki "Pracuj albo głoduj" i "Tylko miłość" to jedne z mocniejszych punktów płyty, choć pogodnym klimatem odstają trochę od reszty zadziornego, nawet gniewnego materiału z "I Hate Rock'n'Roll".

Ten gniew to nie przypadek. Staszczyk nie opowiada tu wesołych historii - to nie ten pogodny Muniek, który wyśpiewywał "Warszawę" czy "I Love You". Dawno już na jednej płycie nie mówił tylu ważnych rzeczy. Jest bardziej ulicznym bardem niż rockowym poetą. Zakłada różne maski - gwiazdora, miejskiego cwaniaczka, zniewolonego przez system pracownika korporacji - aby za chwilę zaskoczyć kilkoma bardzo osobistymi wersami. Sporo w jego piosenkach rzeczy jak najbardziej aktualnych: w "Make War Not Love" pojawiają się echa wojny w Iraku, "Sex-Komp-TV" to komentarz do wydarzeń po śmierci Papieża, "Mr. President" to bez wątpienia nawiązanie do tego wszystkiego, co dzieje się w Polsce po ostatnich wyborach. I nie jest to nawiązanie zbyt optymistyczne. Muniek zdaje się zresztą nie mieć złudzeń wobec otaczającej rzeczywistości. "Strażnikom wiary i Polaczkom z bimbrem/ Ja beznamiętnie mówię pas" - śpiewa w "Dlatego". "Te same prezydenckie kłamstwa/ znane od lat" - dodaje w "Make War Not Love". Ale też zaraz jak w przekornej dziecięcej wyliczance deklaruje: "Ja ciągle wierzę w życie, które jest/ lepsze niż każdy hollywoodzki sen". A w finałowym, bardzo ładnym "Dreszczu" dodaje: "Chcę ci dać czas/ pokazać, że uczucia ciągle jeszcze liczą się".

Odrobina optymizmu i nadziei na bardzo gorzkiej w sumie płycie.

I Hate Rock'n'Roll

T. Love

Pomaton EMI

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.