Czy tłumaczka zablokuje teatr

Precedensowa sprawa o naruszenie praw autorskich w teatrze w Jeleniej Górze. Czy tłumaczka z Warszawy odbierze reżyserom prawo do interpretowania sztuk współczesnych?

Adam Rapp, amerykański dramatopisarz, zapewne nie wie, jaka burza rozpętała się wokół polskiej realizacji jego sztuki "Poważny jak śmierć, zimny jak głaz". Po premierze, którą w Jeleniej Górze wyreżyserowała Monika Strzępka (pod zmienionym tytułem "Honor samuraja"), tłumaczka sztuki Hanna Szczerkowska pozwała teatr do sądu. Jej zdaniem teatr naruszył prawa autorskie tłumacza, a co za tym idzie, także autora sztuki.

- W teatrach zrealizowano ponad 20 przetłumaczonych przeze mnie tekstów, ale nigdy jeszcze reżyser nie ingerował w tekst tak jak w Jeleniej Górze. 30 procent sztuki zostało zmienione - mówi Szczerkowska i domaga się przywrócenia oryginalnego tekstu oraz przeprosin. Teatr już ponosi konsekwencje pozwu - w ubiegłym tygodniu tłumaczka zablokowała spektakle gościnne "Honoru samuraja" w Teatrze Narodowym w Warszawie.

Dramat społeczny czy świńska farsa

"Poważny jak śmierć, zimny jak głaz" to opowieść o toksycznej rodzinie z przedmieścia Chicago. Bohaterami są chory na kręgosłup ojciec, który jest wiecznie pijany i nie kontroluje swojej fizjologii, matka, kelnerka z baru, 16-letni syn, fan gier komputerowych, oraz córka, narkomanka i prostytutka. Akcja rozgrywa się w typowym amerykańskim salonie, w którym na okrągło włączony jest telewizor z ulubionym programem rodziny: telezakupami.

"Tekst Rappa to opowieść o rodzinie obnażająca współczesne społeczeństwo. (...) Spektakl opowiada o ludziach, którzy stracili dostęp do prawdziwych wartości: rzeczywistość zastąpili grami komputerowymi, wiarę - pozorami religijności, rodzinne związki i ludzkie uczucia - wspólnym przesiadywaniem na kanapie przed TV" - napisano w zapowiedziach.

- Z dramatu społecznego zrobili świńską antyfarsę - twierdzi Szczerkowsk. I wylicza zmiany. W oryginale ojciec "omal nie umarł ze strachu", w premierowym przedstawieniu "omal się nie zes ze strachu". W oryginale świnka morska bohatera "zagłodziła się na śmierć" (ponieważ zamiast karmy dostawała popularny w USA środek na odchudzanie Dexatrin), w wersji teatralnej "obsr się na śmierć (bo zamiast karmy dostała środek na przeczyszczenie). W oryginale syn chwali się, że ojciec od niego "oberwał", w spektaklu mówił, "bo cię jeb...".

- To nie reżyserka, ale autor wkłada w usta postaci bulwersujące wyznania, fizjologiczne opisy, brutalne przekleństwa albo każe jednemu z bohaterów co rusz "pierdzieć eksplodująco". Taki jest świat tej sztuki - wyzywający, bolesny, okrutny, tragikomiczny - naszym zdaniem trafnie odczytany i pokazany przez reżyserkę - broni spektaklu dyrektorka artystyczna teatru Małgorzata Bogajewska.

Jej zdaniem główną intencją zmian było osadzenie sztuki w polskich realiach. Dlatego syn zapowiada, że pojedzie do Nowego Jorku pekaesem, a ojciec marzy o zjedzeniu steku nie w Barze Farmera, jak to jest w oryginale, ale w Western City, stylizowanej na kowbojski saloon jeleniogórskiej restauracji . Polskich realiów jest w spektaklu więcej: Ojciec Harry, kapłan z pobliskiej parafii przezywany "Królową Diamentów", zmienił się w Księdza Henryka "podobnego do Bursztynowej Komnaty", mowa jest także o Ojcu Dyrektorze.

- Moje przedstawienie jest zgodne nie z literą, ale z intencjami autora - broni się Monika Strzępka. - W dramacie autor nie umieścił tekstów, które docierają do postaci z telewizora, zaznaczył jedynie ich tematy. Zamiast telewizora w moim przedstawieniu teksty reklam i fragmenty telewizyjnego bełkotu recytuje aktor grający ojca. Nawet gdybym chciała być wierna autorowi na poziomie didaskaliów, musiałabym dopisać te partie tekstów - mówi Strzępka.

Po interwencji tłumaczki teatr wycofał się jednak z niektórych zmian, a na afiszu dopisano, że autorką opracowania tekstu jest Monika Strzępka. To jednak nie załatwiło sprawy. Mówi Anna Wołek z Agencji Teatralnej Bis reprezentującej Adama Rappa w Polsce: - Jeśli pani Monika Strzępka chce reżyserować takie sztuki, to niech je sobie sama napisze.

Dwa teatry

Do jakiego stopnia teatr ma prawo zmieniać wystawiane sztuki? Gdzie kończy się interpretacja, a zaczyna manipulowanie cudzą twórczością? To pytanie pojawiało się do niedawna jedynie w odniesieniu do klasyki. Dzisiaj coraz częściej pytania dotyczą praw żyjącego autora.

- To wpływ anglojęzycznych standardów. Teatr anglojęzyczny to teatr słowa, prawa autora są tam skrupulatniej respektowane niż w Polsce, gdzie silna jest tradycja teatru inscenizacji opartego na interpretacjach - mówi Małgorzata Semil, tłumaczka z angielskiego i kierownik literacki Teatru Powszechnego. Jej zdaniem wszelkie zmiany w tekście powinny odbywać się za wiedzą i zgodą autora. W Jeleniej Górze tak się nie stało.

Autora o całej sprawie nie zawiadomiła także Szczerkowska: - A co będzie, jeśli zażąda odszkodowania? Obawa tłumaczki nie jest na wyrost. Dramatopisarze anglosascy traktują integralność swoich sztuk bardzo poważnie. Trzy lata temu Magdalena Łazarkiewicz, reżyserka polskiej prapremiery "Dowcipu" Margaret Edson w warszawskim Teatrze Studio, bezskutecznie zabiegała o pozwolenie na skróty. "To oczywiste, że nie można zmienić ani słowa" - odpowiedziała w imieniu autorki agentka.

Problem dotyczy także sztuk autorów nieżyjących, których prawa są chronione przez 75 lat od śmierci.

Do najlepiej chronionych dramatopisarzy na świecie należy Samuel Beckett, którego twórczości strzeże specjalnie powołane do tego celu Towarzystwo Beckettowskie. Bez ich zgody nie można zmieniać nie tylko kwestii, ale nawet didaskaliów. Ostatnio kłopoty miał z nimi Richard Schechner, znany awangardowy twórca amerykański. W jego wersji "Czekając na Godota" było trzech Luckych, Pozzo mówił przez mikrofon, a Didi i Gogo byli gejami. Towarzystwo Beckettowskie zabroniło Schechnerowi grania spektaklu, ale reżyser znalazł wybieg: zagrał przedstawienie na Festiwalu "Konfrontacje Teatralne" w Lublinie jako niebiletowany pokaz otwarty połączony z dyskusją o wolności wypowiedzi.

Klasyka się obroni

Czy ewentualna wygrana Szczerkowskiej nie podważy istoty teatru inscenizacji? Czy nie zagrozi wolności swobodnej interpretacji tekstów, którą teatr wywalczył sto lat temu?

- Na pewno nie można tego robić autorom debiutującym, bo ich teksty są nieznane. Skąd widz ma wiedzieć, jakie były jego prawdziwe intencje? Inaczej jest z klasyką. Dzieła Czechowa, Szekspira, Moliera są powszechnie znane i dostępne, nawet najbardziej radykalna interpretacja im nie zaszkodzi. Szekspir się i tak obroni. Co innego pisarz mało znany, jak Adam Rapp. Obowiązkiem teatru przy prapremierze jest oddać sprawiedliwość autorowi - uważa Szczerkowska.

Jej proces przeciwko teatrowi w Jeleniej Górze może ruszyć już za dwa-trzy miesiące. Po raz pierwszy w historii polskiego teatru o sporze między reżyserem i tłumaczem wypowie się sąd. O ile wcześniej nie dojdzie do ugody.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.