Czterej pancerni idą na Pragę

?Operacja Dunaj? w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy. To mogła być genialna sztuka o absurdzie wojny nawiązująca do najlepszych tradycji Brechta i Haska. Niestety, zamiast teatralnej bomby wyszedł niewypał

Operacja Dunaj

Robert Urbański

reż. Jacek Głomb, Teatr im. Modrzejewskiej w Legnicy

premiera 25 lutego

Dramatopisarz Robert Urbański miał w ręku nie temat, ale dynamit. Akcja jego sztuki rozgrywa się podczas inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w sierpniu 1968 roku, zbiorowym bohaterem jest załoga polskiego czołgu, który zgubił drogę i zamiast na Pragę jedzie na NRD, co grozi wybuchem III wojny światowej.

Mało jest pomysłów, które otwierałyby tyle możliwości: mamy tu kawałek tragicznej historii XX wieku, mamy marzenie o wolności, rozjechane gąsienicami czołgów na placu Wacława, mamy pacyfistyczną satyrę na wojnę w stylu Szwejka, mamy wreszcie parodię przygodowego kina wojennego w stylu "Czterech pancernych". A wszystko to w realiach z Haszka, Hrabala i Havla, na lekkiej bani, z butelkami pienistego piwa Prazdroj i dziewczynami, które bohatersko zarażają okupanta francą (fakt autentyczny!). Czy może być lepszy pomysł na polsko-czeską komedię?

Wszystko zapowiadało wielki sukces, tymczasem zamiast teatralnej bomby wyszedł niewypał. Po części z winy autora, który zmarnował okazję, po części z winy teatru, który nie pomógł poprawić tekstu, przeciwnie, zepchnął go na poziom kabaretowego skeczu. Teatralna "Operacja Dunaj" jest, niestety, niedopracowana w odróżnieniu od swego pierwowzoru. Zbiór świetnych pomysłów i ciekawie zarysowanych postaci rozsypuje się w garść chaotycznych scen. Błąkamy się po tej sztuce niczym załoga polskiego czołgu po czeskich lasach, reżyser Jacek Głomb nie dał nam bowiem dokładnej mapy, a drogowskazy ktoś złośliwie poodwracał jak w sierpniu 1968 r. w Czechosłowacji.

Czołgiści to wysiadają, to wsiadają do wozu, to biwakują, to zwijają biwak, ludność cywilna krąży dookoła grupami i pojedynczo, radio trzeszczy, silniki warczą, wojacy klną, dziewczyny krzyczą, krótko mówiąc, czeski film. Kiedy już chwytamy się jakiegoś wątku, jak np. historia romantycznego majora (Janusz Chabior), który zamiast szukać zagubionego czołgu, szuka miłości swego życia, ten znika jak górski strumień między skałami koszarowego humoru ("Dam wam malin" - mówi żołnierzom jedna z pań, chwytając się za biust). W dodatku pół spektaklu wypełnia sen jednego z bohaterów inscenizowany tak nieporadnie i tak rozwlekle, że bierze się go za rzeczywistość, w związku z czym widz zachodzi w głowę, dlaczego żołnierze, którzy jeszcze przed chwilą trzymali na muszce cywili, teraz sami leżą związani i zakneblowani. Pomysł na dekoracje był dobry - wycięte z kartonu jodełki i siatka maskująca na ścianach nawiązują w zabawny sposób do estetyki klubu żołnierskiego. Ale drewniana makieta czołgu z drągiem zamiast lufy to katastrofa. Jest niefunkcjonalna: aktorów po prostu nie widać zza desek, w związku z czym w scenach z czołgiem spektakl zamienia się w zły teatr animacji.

A przecież jest w sztuce Urbańskiego wiele znakomitych pomysłów, choćby udawany czeski język, którym mówią tubylcy, a który jest źródłem licznych efektów komediowych. Rodzonego prażanina od tej czeszczyzny rozbolałyby uszy, ale polski widz odkrywa ze zdumieniem, że rozumie każde słowo w języku Jarosława Haszka. Drugi wielki pomysł to postać markietantki jakby żywcem wyjętej z "Matki Courage" Bertolta Brechta, która ciągnie swój sklepik na kółkach za polskimi wojakami i złośliwie sprzedaje im tabletki na przeczyszczenie jako cukierki. Anita Poddębniak w tej roli parodiuje bohaterki czeskich seriali w rodzaju "Kobiety za ladą" i robi to wyśmienicie. Tylko Czesi - urodzeni pacyfiści - mogliby wymyślić taką "wunderwaffe". Jest też akcent poważny: w jednej ze scen nasi chłopcy próbują zgwałcić dziewczynę, która nie może nawet krzyczeć, bo jest niemową. Jest w końcu naiwny, a przez to piękny sen o idealnym Państwie Porządnych Ludzi, który śni jeden z pancernych, sen, który uświadamia nam, że sprawiedliwy świat oparty na miłości i prawdzie pozostaje nadal utopią.

Tym bardziej żal niewykorzystanej szansy.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.